Ciężkie tematy wbrew pozorom są często afirmacją życia. Dzięki nim zyskujemy skupienie się na teraźniejszości i przegląd naszego życia.
Kryzysy i o momenty w życiu, które wydają się trudne, są konieczne dla naszego rozwoju czynią nas silniejszymi.
Sprawiają, że wreszcie mamy odpowiednią perspektywę i czas, żeby zająć się tym, co jest naprawdę ważne i odzyskać relacje, marzenia i pasje, o których zapomnieliśmy z lęku przed życiem.
W tym poście będzie o tym, co musimy utracić, żeby wzrastać i o tym, że nigdy nie wiesz, kiedy Twój świat wywróci się do góry nogami. Tego uczą warsztaty umierania, o których opowiem. Będzie też jak zwykle o książkach, o priorytetach, o marzeniach i o tym że rytuały przejścia są super.
Książka “To, Co Musimy Utracić…” to klasyka literatury psychologicznej z lat ‘80 i długo wyczekiwany dodruk, który wydało w tym roku wydawnictwo Zwierciadło. Pełny tytuł brzmi “To, co musimy utracić, czyli miłość, złudzenia, zależności, niemożliwe do spełnienia oczekiwania, których każdy z nas musi się wyrzec, by móc wzrastać.”
Nie wiem, czy lubicie długie albo dziwne tytuły książek? Teraz kiedy wydawnictwami rządzi marketing i SEO, to rzadkość.
Kiedyś autorzy mogli sobie pofolgować i tworzyć tytuły książek typu
“Na co dybie w wielorybie koniec nosa Eskimosa”
“Jak srać w lesie: bezpieczne dla środowiska ujęcie zaginionej sztuki”
albo “Niezwykłe okoliczności zniknięcia niejakiego Saida Abu an-Nahsa z rodu Optysymistów”
Nie wymyśliłam tego ostatniego, jest to prawdziwa powieść zaliczana do najwybitniejszych utworów prozy arabskiej.
Dobrostan czy złostan?
Wracając do naszych baranów: Judith Viorst napisała książkę o kryzysach i o momentach w życiu, które wydają się trudne, ale są konieczne dla naszego rozwoju.
No wiecie: trzeba podjąć jakąś decyzję. Albo przeżywamy koniec dzieciństwa czy nie daj boże Kompleks Edypa. Takim momentem przejścia jest też utrata tych, których kochamy i koniec przyjaźni czy koniec relacji.
Te wszystkie rzeczy, które bolą, ale make us harder, better, faster i czynią nas silniejszymi.
Jeśli udało nam się przeskoczyć do kolejnych etapów, ale uniknąć jakiejś ważnej straty albo jeśli nie przeżyliśmy jej w pełni, to może wcale nie jest tak dobrze, jak by się mogło wydawać.
I zwykle kończy się to na kozetce. Psychoanalitycy nazywają taki konstruktywny powrót do wcześniejszych etapów regresją w służbie ego. W służbie, bo taki krok w tył nas ubogaca i pozwala potem na dalszy rozwój.
Lekkie życie
Jeśli ktoś karmi się mrzonkami o tym, jakim beztroskim okresem było jego niemowlęctwo i dzieciństwo, to często dlatego, że nie chce dorosnąć.
Tylko naprawdę szczęśliwe pary potrafią się przyznać, że nawet najgłębsza miłość nie zabezpieczy nas przed ambiwalencją i że w każdym związku jest też cząstka wrogości i głębokiego destrukcyjnego napięcia.
Ważne jest po prostu, żeby więź była silniejsza niż te krzywdy. Bo trudności w związkach nie przytrafiają się wcale tylko ludziom niedojrzałym. Jak mówił Konrad Lorenz – całkowity brak agresji równa się brakowi miłości.
Musimy zaakceptować różnice między ludźmi. To, że bliscy żyją często obok siebie jak obcy bliscy ludzie.
Że dla kobiet tworzenie bliskich relacji jest bardziej przyjemne i cenne niż dla mężczyzn, dla których zbytnia bliskość stanowi zagrożenie.
Całkiem możliwe jest też, że ktoś bez żadnej wrogości, agresji czy zamiaru wyrządzenia krzywdy drugiej osobie, może jej zaszkodzić samą swoją obecnością.
William Dean Howells
Rezygnując z daremnych oczekiwań jako dzieci, rodzice, partnerzy i przyjaciele uczymy się być wdzięczni nawet za niedoskonałe więzi. I o tym jest ta książka. To lekcja pokory, ale ze sporą dozą poczucia humoru. I ze światełkiem na końcu tunelu.
Musimy zaakceptować, że osobą odpowiedzialną za nasze zachowanie jesteśmy my sami,
nawet jeśli żyjemy w świecie, gdzie nie jesteśmy do końca wolni ani bezpieczni. I nawet jeśli coś nie pykło w naszej podróży od jedności do odrębności i w końcu do świadomości.
Warsztaty umierania
Warsztaty umierania to osobisty projekt Katarzyny Boni. Pani Boni jest dziennikarką i autorką m.in. „Ganbare! Warsztaty umierania” – książki o Japonii po tsunami i Fukushimie.
Katarzyna Boni nie jest autorką tego pomysłu. w czasie pisania książki była na takich warsztatach w Jokohamie, które miały pomóc osobom zmagającym się z traumą tsunami i awarii w Fukushimie. Prowadzący te warsztaty mnich nauczył się ich w hospicjum w Stanach i postanowił uczyć ludzi tej metody, bo jak sam mówi, nigdy nie wiesz, kiedy Twój świat wywróci się do góry nogami. W jednej sekundzie ziemia jest stabilna, w następnej się trzęsie.
Warsztaty umierania wbrew pozorom są afirmacja życia.
Brzmi to gorzej niż jest naprawdę. Ale jest też nieprzyjemny moment.
Nie będę spojlerować, bo dość łatwo jest wziąć udział w tych warsztatach. Odbywają się przez internet, trwają 3 godziny max i często można się załapać na darmową edycję finansowaną z jakiegoś programu. Wystarczy zacząć obserwować warsztaty na FB lub wejść na ich stronę internetową..
Żebyście wiedzieli mniej więcej, o co chodzi. Zaczynamy z 20 karteczkami typu post it podzielonymi na kategorie. Po prostu karteczki biurowe w różnych kolorach. Na każdą karteczkę wpisujemy ludzi, zwierzęta, miejsca w naturze, przedmioty i wartości.
Następnie słuchamy historii.
Zaczyna się mniej więcej tak: Zamknij oczy, weź głęboki wdech i posłuchaj tej historii. Opowiada o tobie. Albo o kimś bardzo do ciebie podobnym.
Słuchając opowieści wyrzucacie karteczki w pewnych momentach, aby historia mogła toczyć się dalej. I wyrzucacie ich losową ilość — bo takie jest życie.
Warsztaty są więc o tej losowości i o tym, że życie jest stratą. I że ta strata jest konieczna, żeby móc w naszej historii pójść dalej.
Doświadczenie straty jest oczywiście tylko symboliczne. Nikt nam przecież nic nam nie zabiera, nikt nie umiera na Covid ani na raka, nie bankrutujemy, jesteśmy zdrowi. Ale i tak słuchanie tej historii wymaga odwagi.
Ale celem warsztatów nie jest straszenie się czy odczuwanie wyimaginowanej straty, tylko pokazanie bogactwa, które już mamy, nie doceniając go. To więc warsztaty o miłości do naszych ulubionych ludzi i zwierząt, do natury, to warsztaty i priorytetach i o marzeniach.
Najważniejszą częścią jest „ostatnia kartka”. Na stronie internetowej warsztatów umierania jest galeria wpisów, z rzeczami, które zostały ludziom na koniec. Można je przejrzeć, żeby zastanowić się czemu akurat to, było dla kogoś ważne. To tez inspiracja, żeby zobaczyć czy dbamy o to, co jest w życiu naprawdę ważne. A nie o pieniądze, pracę czy inne rzeczy, które bez wahania byśmy odrzucili, gdybyśmy musieli wybierać.
Często na koniec czujemy ulgę, że mamy to wszystko, czego przed chwilą w ogóle nie docenialiśmy.
To też przypomnienie, że życie nie składa się tylko z przyjemności.
To ważne zwłaszcza dla osób takich jak ja, które planują przyjemności i wierzą, że ma być miło. A jak nie jest, to robią coś, żeby było. Kupują rzeczy, przytulają się, jadą na wakacje, gotują i jedzą.
Cały mój blog kulinarny jest o tym, żeby było miło.
A przecież nie tylko o to chodzi w życiu.
Skąd pomysł na ten odcinek?
Bynajmniej nie jest tak, że lubuję się w jakiś mrocznych makabrycznych tematach albo że mam depresje. Wprost przeciwnie. Mam humor dobry jak nigdy i stąd moja odwaga, żeby się brać za poważniejsze tematy.
Po prostu uważam, że rytuały przejścia są super. Jedną z moich ulubionych książek tego roku była “Soroczka”. To taki magiczny reportaż o śmierci jako rytuale i o spotkaniu ze starymi ludźmi, którzy Spokojnie i z godnością oczekują na śmierć. Przygotowani już od lat. Mają już ubrania, w których chcieliby zostać pochowani, są gotowi, żeby ktoś ich wysłuchał, tak jak ich nigdy jeszcze nikt nie wysłuchał.
Właśnie m.in. o tych strojach do trumny jest książka Angeliki Kużniak.
A Ty co byś zabrał ze sobą do trumny?
Pamiętam też pisarkę nazywaną szwedzką Marie Kondo, która napisała książkę o szwedzkich porządkach przed śmiercią albo mówiąc bardziej eufemistycznie o “porządkowaniu swojego życia”
W systemie Margarety Magnusson porządkuje się papiery, ubrania, książki i tajemnice, żeby oszczędzić rodzinie mordęgi przedzierania się przez czyjeś śmieci i niewygodne sekrety, kiedy nas już zabraknie. Sztuka porządkowania życia po szwedzku ma sprawić, żeby najbliżsi zachowali po nas wyłącznie dobre wspomnienia, zamiast znajdować jakieś krępujące przedmioty, listy czy inne trupy w szafie.
Co ważne to żeby się nie spieszyć — porządkowanie życia ma zająć kilka lat i żeby nie był to proces smutny. Efektem ma być ulga rozliczenia się ze swoim bałaganem i clutterem. Także bałaganem wirtualnym jak pliki komputerowe czy profile w social mediach.
W przyszłości na Facebooku może być więcej profili osób zmarłych niż żywych. Oczywiście, jeśli Facebook nie wyjdzie z mody jak Grono.
Już teraz są profile in memorial poświęcone pamięci osób, których już z nami nie ma. Jedną z covidowych historii, którą przeżyłam najbardziej była śmierć gwiazdy drag queen – Kima Lee. W październiku byłam na pokazie burleski, gdzie przez chwilę z nim rozmawiałam. Chwilę później Kim zachorował, a 2 miesiące później zmarł. Jego profil na FB jest jednym z tych profili widmo.
Gdybyś miał przed sobą rok życia
To jest jednak ta ciemna strona a moja ulubioną książką o wieczności jako o perspektywie na teraz jest “Gdybyś miał przed sobą rok życia: eksperyment na świadomości” napisana przez Stephena Levine.
To książka o odnowie dzięki rocznemu eksperymentowi. Mamy sobie wyobrazić, że przez rok żyjemy, jakby ten rok miał być ostatnim. Przez rok ćwiczymy umieranie czy jak tam było u Sokratesa.
Ma się to zadziać poprzez skupienie się na teraźniejszości i przegląd naszego życia. Wielkie szwedzkie sprzątanie. Dopełnienie życia nim nadejdzie koniec i codzienne stawanie się bardziej żywym.
Też w tym sensie, że jedziemy na te wakacje, na które zawsze chcieliśmy, robimy sobie tatuaż, rzucamy pracę, zachodzimy w ciąże, zajmujemy się duchowością albo zabawą czy co tam mamy na swojej liście.
Jest o tym, żeby nie odkładać ważnych spraw na później ani na świętej nigdy, żeby odzyskać wartościowe relacje, marzenia i pasje, o których zapomnieliśmy z lęku przed życiem i przed śmiercią albo pod presją otoczenia. Tak, żeby w razie czego nie spoglądać na swoje życie z poczuciem klęski.
Wcale nie chodzi o to, że po tym roku naprawdę planujemy umrzeć albo że chcemy mieć ponury rok z zabawą w umieranie. Przetrwanie za wszelką cenę może być odrobinę przereklamowane, ale w tym procesie mamy odkryć, że my sami jesteśmy życiem.
Linki:
Książka To Co Musimy Utracić