Będzie o marzeniach z dzieciństwa i o tym, jak zadbać o swoje wewnętrzne dziecko – przeżywając przygody, realizując marzenia i jedząc lody na śniadanie. Spełnienie swoich marzeń może być przecież sposobem na pokierowanie własnym życiem. Odkrył to Randy Pausch. W tym odcinku opowiemy o jego ostatnim wykładzie. Będę też polecać książkę pod tytułem „Lody na śniadanie”, która jest o tym, żeby wrócić do rzeczy, które nas cieszą. Opowiem też, jakie były moje marzenia z dzieciństwa i co udało mi się zrealizować a czego nie. Na deser będzie o tym, jak zrobić mapę marzeń i historia o lokomotywie. Zaczynamy!
Od kilku lat, co roku robię sobie listę urodzinowych marzeń. To coś w rodzaju bucket list, ale przy założeniu, że chcę zrobić to w tym roku. Można się dopisać do tej listy, jeżeli chce się zrobić to ze mną. Lista nazywa się urodzinową, bo przyjaciele mogą wpisać się na wspólne realizowanie czegoś z listy zamiast materialnego prezentu. Na przykład, żeby ktoś mi zrobił łososia Bridget Jones albo zupę nic na drugiej randce.
Chciałabym: zjeść szczeżuję; pójść na święto – z innego niż mój – kręgu kulturowego; pojechać do Mołdawii – zwiedzić tam winnice; zjeść obiad w polu, czyli w przyrodzie, ale z ładnymi kieliszkami i z eleganckimi daniami. Chciałabym też pojechać do sklepu firmowego mleczarni w Oleśnie, która robi słynną Śmietanówkę. I chciałbym znaleźć sens życia.
Ostatni wykład
Ostatni wykład jest o marzeniach, jako o czymś, co sprawia, że jesteśmy wyjątkowi. Randy Pausch zobaczył, że nasze osiągnięcia mają swoje korzenie w marzeniach i pragnieniach z dzieciństwa i że powrót do tych marzeń może być sposobem na to, żeby nadać sens swojemu życiu. A opowieść o tym, jak sam Randy zrealizował plany, które założył, może być ramą, żeby opowiedzieć jego biografię i zostawić po sobie ślad.
Ostatni wykład Pauscha można oczywiście zobaczyć na YouTubie, jest też wersja książkowa. Był to sposób, w jaki Pausch chciał włożyć siebie w butelkę jak list – zachować się dla potomności. Opowiedzieć całe swoje życie rodzinie akademickiej, która słuchała tego wykładu, ale też swoim dzieciom, które miały to dopiero obejrzeć na nagraniu, kiedy będą wystarczająco duże. Ale też nam, którzy nigdy go nie poznaliśmy.
Ten wykład nie jest o tym, jak spełniać marzenia, ale o tym, jak pokierować swoim życiem. Wykład jest ostatni, bo Randy Pausch umiera na raka trzustki. Chce opowiedzieć, czego nauczył się o zarządzaniu sobą i zarządzaniu czasem. To zarządzanie sobą przez marzenia nie jest po to, żeby trzepać hajsy, tylko po to, żeby spełnić swoje marzenia. Zmieścić jak najwięcej życia w ten czas, który nam dano. Nie wiemy przecież, ile go mamy. Chodzi o to, żeby dobrze przeżyć swoje życie.
Najbardziej wartościową częścią wykładu Pauscha jest to, że omawia lekcje, które otrzymał w życiu. Na przykład, że jeśli czegoś pragniesz – to nigdy się nie poddawaj – ale akceptuj też pomoc, kiedy się pojawia. Czasem wystarczy poprosić. I to, że krytycy to ludzie, którym na tobie zależy. Którzy chcą, żeby szło ci lepiej. Przecież, jeśli coś zawalimy i nikt nam nic nie mówi, to znaczy, że dali już sobie z nami spokój.
Wewnątrzsterowność
Dziękuję tu raz jeszcze za konstruktywny feedback, który dostałam. Jeśli macie jakieś uwagi, to napiszcie. Chyba że są nie konstruktywne typu „jesteś pyzata”, to wtedy thanks but no thank . Randy Pausch mówił, że mury są po to, żeby nam pokazać, jak bardzo czegoś pragniemy, i powstrzymać tych, którzy nie chcą tego czegoś wystarczająco mocno. I że są plusy każdej sytuacji – na przykład, że jak ma się raka, to można się wykręcić od płacenia mandatu. Randy opowiada o tym, co się sprawdziło w jego przypadku. Ale najciekawsze są rozważania o marzeniach. Na przykład, że lepiej jest motywować ludzi do osiągnięcia maksymalnego potencjału przez inspirację, a nie dawanie im pieniędzy. Gdyby Pausch był coachem, to wykład byłby o wewnątrzsterowności. O tym, że sami kształtujemy swój świat i swoje życie, jeśli podążamy za marzeniami i nie czekamy, aż same się spełnią. Jak powiedział Disney: „jeśli potrafisz o czymś marzyć, to potrafisz także tego dokonać”.
Jednocześnie Pausch mówi, żeby nie być zbyt dosłownym. Tylko zastanowić się, co jest istotą danego marzenia. Jeśli nie zostałeś astronautą NASA – to może wystarczy brak grawitacji. Można też często osiągnąć więcej, podążając za marzeniem, którego nie udało się spełnić, niż tymi, które udało się zrealizować. Może nie jest jeszcze na to czas? Jakie marzenia miał 8-letni Randy Pausch? Chciał znaleźć się w miejscu, gdzie nie działa grawitacja, tak jak astronauci. Chciał być futbolista w NFL, napisać hasło do encyklopedii – i to się udało, jest autorem hasła „rzeczywistość wirtualna”. Chciał zostać kapitanem Kirkiem, wygrywać pluszowe zwierzęta na festynach i pracować dla Disneya.
Lody na śniadanie
Tak jak nasze marzenia z przeszłości są źródłem sukcesów teraz, tak wielu psychologów zwraca uwagę, że wiele problemów, depresja, wypalenie, słabe strony – to wszystko ma swoje źródło w naszym zranionym dziecku wewnętrznym. I że możemy sobie pomóc, dbając o tę część nas. Właśnie o tym jest książka, którą chciałam Ci polecić. „Lody na śniadanie” to książka o tym, jak zadbać o swoje wewnętrzne dziecko. Jej autorka, Laura Jane Williams, była już dość znaną pisarką i dziennikarką, kiedy dopadło ją wypalenie zawodowe. Ulgą okazała się praca dorywcza jako opiekunka dziecięca. Dzięki spędzeniu czasu z dziećmi, Wiliams nauczyła się dbać o swoje wewnętrzne dziecko. Receptą jest to, żeby zwolnić. Wrócić do rzeczy, które nas cieszą, i zrezygnować z tych, których nie lubimy, ale robimy z rozsądku, chociaż wcale nie są konieczne. Wtedy zaczynamy mieć więcej czasu, żeby przeżywać przygody albo robić rzeczy, które chcemy robić dla nich samych.
Moje marzenia z dzieciństwa
Jakie były moje marzenia z dzieciństwa?
Ponieważ oglądałam dużo programów typu cywilizacje, to jako dziecko chciałam bardzo zwiedzić Pompeje i podróżować jedwabnym szlakiem. To akurat mi się udało. Zostały mi do zrobienia: rejs po Nilu i zobaczenie zorzy polarnej. Chciałam też napisać książkę, co jeszcze jest na mojej liście. I być bogata, hmm…
Udało mi się natomiast poprowadzić duży pojazd typu pociąg. I teraz będzie opowieść ze specjalną dedykacją dla osób, które prosiły o historię o lokomotywie. Jakiś czas temu wybrałam się na zwiedzanie stacji piaseczyńskiej kolei wąskotorowej. Miała być przejażdżka pociągiem, w sensie w wagonie, i zwiedzanie stacji, która nie jest formalnie muzeum. Bo świnia by tam nogę złamała. Budynki są w słabym stanie technicznym. Wszystko jest prowadzone własnymi siłami. No wiecie, festiwal rdzy, powybijane szyby i stary kalendarz z gołą babą na ścianie. Przejażdżka pociągiem została oczywiście odwołana – ze względu na Covid – i byliśmy prawie jedynymi zwiedzającymi. W pewnym momencie maszynista zaproponował, że skoro lokomotywa musi zawieźć przegniłe podkłady kolejowe do Tarczyna, to może byśmy chcieli się przejechać w lokomotywie. Taki pojazd prowadzą dwie osoby, ponieważ jedna z nich wychylając się, widzi co jest po lewej stronie, a druga, czy coś nie wyjeżdża pod koła z prawej. Jak w dowcipie o policjantach. Na prostszym odcinku maszynista pozwolił mi poprowadzić lokomotywę. Jako osoba, która ma prawo jazdy, ale nie nauczyła się nigdy jeździć samochodem, nie powinnam się wypowiadać. Ale prowadzenie lokomotywy kolei wąskotorowej jest dość proste. Trzeba tylko zaakceptować, że nic się nie widzi na wprost i że trzeba się wychylać przez okno. W końcu w tamtych czasach nie było zbyt wielu pojazdów, które mogły nagle wyjechać z bocznej uliczki. Są ze dwa biegi, wajcha gazu i dwa hamulce, z których tym drugim i tak zawiaduje druga osoba. Bułka z masłem!
A na serio, to chętnie bym przeczytała lub posłuchała, jakie były Wasze marzenia z dzieciństwa. Napiszcie, co pamiętacie. Czy się udało? I czy widzicie w tym jakiś sens.
Jeszcze przypomniałam sobie, że chciałam być architektem wnętrz. Obecnie mało co mnie tak wyprowadza z równowagi jak remonty – więc nie byłby najlepszy pomysł, gdyby to marzenie potraktować dosłownie. Ale – jak uczył Randy Pausch – trzeba się zastanowić, co było istotą tego marzenia.
Mapa marzeń
Fajną rzeczą, którą można zrobić w domu, jest mapa marzeń. To taka wyklejanka, kolaż, które sami robimy, naklejając na karton rzeczy, wycięte z kolorowych magazynów. Zaczynamy z kilkoma gazetkami kobiecymi, filmowymi, kukbukami, czy co tam mamy. Najlepiej umówić się w kilka osób – będzie zabawa. Z kolorowych magazynów wycinamy, to co nas przyciąga, czego pragniemy, co nam się podoba. Robimy z tych wycinków kolaż, który symbolizuje to, czego pragniemy dla siebie w nowym roku. A że to, czego pragniemy – pragnie też nas, może się okazać, że część tych symboli znalazła drogę do naszego życia. Być może w sposób, którego się nie spodziewaliśmy. Ale na pewno pozytywnie. W przeciwieństwie do tego, jak materializowały się moje myśli w starej siedzibie Cafe Amatorska na Nowym Świecie. To były historie typu: myślisz o tym, co ktoś ma, a potem dostajesz to w spadku, i wcale się nie cieszysz; albo myślisz, że chciałabyś dostać już okres, i wtedy zaczyna Ci lecieć krew z nosa. W ogóle uważajcie, o czym i gdzie marzycie.
Magiczna moc podcastów
W którymś z kolejnych odcinków chciałabym opowiedzieć o moich ulubionych podcastach – bo sporo czasu spędzam słuchając – na przykład „O zmierzchu” czy podcastach Dina Rubina. Zwykle słucham ich leżąc w łóżku przed zaśnięciem. Słuchanie ludzkiego głosu ma magiczną moc. Jest fizycznie przyjemne. To coś ze starego świata. Podcast może być lekiem na wypalenie i zniechęcenie, które odczuwamy, scrollując cały dzień. Patrząc na zmianę w duży ekran w pracy i w mały ekran w czasie wolnym. Wierzę, że kiedy mówisz z szacunkiem, z otwartością, wtedy możesz naprawdę spotkać się z drugą osobą. Granice, tego co prywatne i intymne, zacierają się. Nie ważne o czym się mówi, przecież zostaje i tak tylko nieuchwytne wrażenie. Tematy i wiedza rozsypują się jak wtedy, kiedy czytamy opowiadania.
Mam nadzieję, że mój podcast będzie lekiem na Wasze zoom fatigue, przestrzenią bez innych zadań w drugiej zakładce wyszukiwarki, bez przewijania treści na ekranie. Podcasty już tak mają, tworzą intymność, o którą gdzieś indziej jest ciężko. Wybaczcie… może jest na to jeszcze za wcześnie. Jak o zachodzie słońca, kiedy nie słyszymy jeszcze tych głosów ptaków, które naprawdę są godne posłuchania. Ale każdy głos ma swoją częstotliwość. To powoduje efekt motyla.