Kiedyś myślałam, że naturalnym dla mnie stanem jest życie w trybie umiarkowanej paniki i sprawne żonglowanie niedoczasem. Bycie elementem chaotycznego układu jak na zimowym pejzażu holenderskiego mistrza. Dziś żyję w dużo większej prostocie i spokojniej niż studiując na MISHu i pracując równocześnie, albo pracując w korpo i dbając o swoje życie po pracy. Ale widzę też, że stresowanie się jest subiektywne. Możemy być podobnie zestresowani, mając tylko jedną niespodziewaną rzecz do zrobienia i wtedy, kiedy walczymy na codziennym torze przeszkód w korpo.
Jak można sobie zorganizować dobre proste życie?
Prostota to dobre nawyki, ale trudno od nich zacząć.
Prostota zaczyna się od likwidacji bałaganu, nadmiaru i apetytu na jeszcze więcej przedmiotów. W głowie i w mieszkaniu. Po staropolsku mówi się na to declutter.
Minimalizm sprawia, że nie musimy gromadzić przydasiów na czarną godzinę i mieć kilku wersji czegoś, czego i tak nigdy nie używamy. Kiedy już mamy porządek, w prostym życiu pomaga minimalistyczne skupianie się na tylko jednej rzeczy na raz. To multitasking sprawia, że jesteśmy wyczerpani a jeszcze dowalamy sobie, że niczego nie robimy dobrze. Kolejny krok to odłączanie się od ekranów i netu chociaż na chwilę każdego dnia.
Przecież są offlinowe rzeczy, które lubisz robić dla relaksu, dla nich samych. Nie będę ściemniać, że picie wina jest zdrowsze, niż oglądanie zdjęć na Instagramie. Ale czytanie książek jest wielce ok albo pisanie dziennika.
Z rzeczy, których trzeba się nauczyć jest medytacja np. jako mapowanie myśli. Tak powstał mój blog kulinarny. Byłam na kursie mindfulness i analizując, o czym zwykle myślę, wyszło mi, że głównie myślałam wtedy o jedzeniu. Coś z tą nową wiedzą trzeba było zrobić. Np. założyć bloga.
Najtrudniejsza rzecz to – Rób mniej
Żeby zacząć robić coś ważnego, trzeba przestać robić inne, mniej ważne rzeczy.
Podcast zaczęłam nagrywać właśnie teraz, bo w tym momencie życia po prostu mam na to czas. Bynajmniej nie dlatego, że nagle poczułam się wartościowa i godna, żeby zabrać głos. Chociaż też. Ale ten lepszy obraz siebie ma się dopiero, jak się zaczyna coś robić.
To najważniejsza rada. Rób mniej. W zgodzie ze swoim cyklem okołodobowym poziomem energii, z tym, co teraz jest naprawdę ważne i z tym, że każda rzecz ma swój najlepszy czas i pospieszanie jej wcale nie oznacza, że skończymy szybciej.
No wiecie. Retrogradacja Merkurego i takie tam.
Moim zdaniem teraz raczej nie jest czas na zarabianie hajsu. I tak nie ma go na co wydać. Lepiej po prostu zrobić sobie herbatę i ją spokojnie wypić. Teraz trzeba zastanowić się o co chodzi w naszej codziennej bieganinie. Jaki jest przysłowiowy sens życia. Bardziej jest to czas na podsumowania, robienie nowych rzeczy, przebranżowienie, sztukę dla sztuki, słuchanie podcastów i dotyk.
Lista rzeczy do zrobienia to też nie jest śmietnik, gdzie wrzucamy wszystko, co teoretycznie można by zrobić przez cały rok we wszystkich rolach jakie pełnimy w życiu. To lista 3-4 rzeczy, które realnie możemy czy musimy tego dnia zrobić. Albo, w wersji hardcorowej, robienie sobie wieczorem listy rzeczy, które już zrobiliśmy tego dnia, żeby się lepiej poczuć. Takie wykreślanie zadań na sterydach.
Każdy lubi ten moment wykreślania zrobionych rzeczy. Czujemy się wtedy produktywni i uciekamy przed lękiem, że ominie nas coś ważnego. Gdzieś w głębi serca boimy się, że nie zrealizujemy naszego potencjału. Wiemy, że nie przeczytamy wszystkich książek wartych przeczytania, nie spróbujemy wszystkich 300 stylów wina w aplikacji Vivino, nie zaprzyjaźnimy się ze wszystkimi wartościowymi ludźmi, nie przeżyjemy tylu romansów, nie spróbujemy wszystkich dań wszystkich kuchni, nie pojedziemy do wszystkich krajów, które chcielibyśmy odwiedzić, nie będziemy nawet na bieżąco z premierami na Netflixie, bo tego wszystkiego już teraz jest za dużo, a z każdym dniem coraz więcej..
Może to nam zatruć odczuwanie przyjemności z tego co już mamy.
Kiedy idę do restauracji, którą lubię i zastanawiam się czy wziąć coś co znam i lubię, czy spróbować czegoś nowego, a jeśli tak to czego, w rezultacie zajmuje mi to czas i przestrzeń w głowie, a potem często nie smakuje wcale lepiej, niż moja ulubiona potrawa, nad którą nie musiałabym wcale myśleć.
W prostym życiu pomaga też rytm poranny i wieczorny. Poranny – by dobrze zacząć dzień i zastanowić się jak chcemy się czuć i wieczorny, żeby się zrelaksować, pozamykać sprawy doczesne i dobrze spać. A wiadomo, że najważniejsze w życiu to się dobrze wyspać. Dobre życie to też wdzięczność za to, że się ma dobre życie.
Tylko od nas zależy, czy nasza szklanka jest w połowie pełna czy pusta.
Kluczem jest wdzięczność. A ją można przecież ćwiczyć.
Wystarczy poświęcić chwilkę, żeby zdać sobie sprawę z tego, co tego dnia nam się udało, a nie skupiać się na deficytach i porażkach.
Przecież obszar, któremu poświęcamy uwagę rośnie. Poza tym, nawet jeśli mamy trudny dzień, znajdziemy w nim jakieś pozytywy.
Że wypiliśmy pyszną kawę na śniadanie, że ciasto się udało, że była dobra pogoda, że udało się wykonać to wszystko, co zaplanowałeś. Że masz wokół siebie bliskie osoby, a świat jest kolorowy i nam sprzyja.
Nawyki i rytuały też na pewno nie zaszkodzą.
Bardzo polecam książkę Jocelyn De Kwant, która specjalizuje się prostocie i uważności. Jocelyn napisała Creative flow. Rok uważnego życia, gdzie zachęca, żeby wygospodarować kilka minut dziennie. Mamy je poświęcić na jedną czynność, której poświęcimy całą uwagę, ale nie całą powagę.
Może być to rysowanie bazgrołów, bawienie się jedzeniem lub inna czynność, w czasie której zaangażujemy zmysły, coś związanego z ciałem np. uważne oddychanie, przypomnienie sobie czegoś, co lubiliśmy robić jako dziecko. Może to być pisanie, może to być przyglądanie się kształtom, które widzimy każdego dnia albo pójście do sklepu, żeby kupić sobie coś, czego jeszcze nie jedliśmy. Nie musimy wymyślać sobie tych zadań, bo w roku uważnego życia jest 1 na każdy dzień w roku. W mojej poprzedniej pracy miałam tę książkę i codziennie robiliśmy z kolegami z pracy 1 zadanie, żeby się odstresować. Robienie tylko tej 1 kreatywnej rzeczy bez żadnego praktycznego celu sprawia, że ludzie kwitną. A kreatywność jest pochodną zmarnowanego czasu (czy jak tam było u Einsteina).
Jeśli nie jesteśmy gotowi na aż takie „marnowanie czasu”, możemy poświęcić te kilka minut dziennie na uczenie się zdrowych nawyków. To może zająć nam dosłownie chwilkę, ale przyniesie dobre efekty, jeśli będzie powtarzane codziennie. Te nawyki to wszystko, co przyjdzie nam do głowy, co nas przybliży do naszego celu. Możemy pić wodę, mieć nawyk, żeby przed rozpoczęciem pracy pozbyć się rzeczy i powiadomień, które mogą nas rozpraszać.
Jeśli mnie znasz, to wiesz, że zwykle mam wyłączony dźwięk w telefonie podczas pracy, więc jak coś się chce to trzeba napisać na do mnie na Messengerze.
Dobrym pomysłem jest zapisywanie pomysłów, które przychodzą nam do głowy.
Wyrzuć coś, czego nie potrzebujesz i co nie sparkuje joya ani tobie ani Marie Condo. Posprzątaj 1 miejsce w domu. Opracuj system odkładania rzeczy po przyjściu do domu, żeby ich potem nie szukać. Posłuchaj ulubionej piosenki, żeby poprawić sobie humor.
Co zrobić, żeby wytrwać przy tej drobnej sprawie, która jest dla nas dobra?
Najprościej jest skojarzyć ją z jakąś inną czynnością, o której na pewno nie zapomnimy.
Np. że pijemy wodę po tym jak umyliśmy zęby, albo że bierzemy witaminy po śniadaniu. Bo o czym jak o czym, ale o śniadaniu na pewno nie zapomnimy.
Możemy też piętrzyć nawyki, czyli np. pić tą dodatkową wodę, kiedy bierzemy nasze witaminy.
Oczywiście, nie każdy nawyk jest dobry – zaczynając od obgryzania paznokci, a kończąc na czekaniu aż wybije pełna godzina, żeby zacząć coś robić. Oczywiście, jeśli coś nas rozproszy, to wtedy musimy czekać do następnej pełnej godziny.
Więc nie o nawyki typu – obżeranie się chipsami chodzi. Chociaż możemy być wdzięczni za swoją przemianę materii, która pozwala nam się tymi chipsami obżerać i za łańcuch ludzi, wynalazków i dostaw, którym te chipsy zawdzięczasz.
Bardziej chodzi o czynności, które można by nazwać rytuałami. Czyli nawykami, dzięki którym możemy zastanowić się nad tym, gdzie teraz jesteś i jak się czujesz. Odetchnąć i określić swoją intencję spokoju albo zmiany – przecież to twoja intencja. Dobre nawyki, jak jedzenie przy stole, a nie w biegu, czy prowadzenie dziennika.
Wystarczy zwykłe zapalenie świeczki. Poranek przy świecach zimą, kiedy jest jeszcze ciemno to jednocześnie przejście od nocy do dnia i luksusowe celebrowanie czasu dla siebie.
Nie zrozumcie mnie źle, sama mam problem ze sprzątaniem, zwłaszcza z konserwacją powierzchni płaskich, utrzymywaniem porządku w lodówce i ścieleniem łóżka. Dlatego tak lubię generalne porządki, feng shui, pozbywanie się śmieci i gratów, wymienialnię. Chyba mam jakąś atawistyczną wiarę w to, że uporządkowanie przestrzeni porządkuje w głowie i że porządek odpędza zło.
Czytanie, pisanie albo nagrywanie podcastu o swoich przemyśleniach są u mnie nierozłączne jak wdech i wydech. Musi być wymiana. Bycie w tym naturalnym rytmie wdechu i wydechu jest bardziej zdrowe niż w czasach, kiedy tylko czytałam i biernie konsumowałam treści. Nawet, jeśli to dopiero początek tej drogi. Tym bardziej jestem wdzięczna, że jesteście na niej ze mną.
Kiedy skierujemy się ku światłu, nie ma znaczenia, jak bardzo jest ono odległe.
Polecajki:
Książka Jocelyn De Kwant Creative flow. Rok uważnego życia