Wielu z nas, przeżywając swoje zwykłe życie, czuje, że nasza kreatywność domaga się głosu. Chcemy przedstawić światu siebie i swój unikalny sposób doświadczania, żeby rozwijać nasze talenty, pisać, nagrywać czy malować.
Z tego wpisu dowiecie się co trzeba zrobić, żeby zostać artystą. Bo artystą jest każdy i w każdym z nas tkwi twórca, który ma dobre pomysły i własny głos. Wystarczy uznać, że chcemy mieć kreatywne życie i przestać wmawiać sobie, że jest za późno na nasze pasje i uczenie się nowych rzeczy. Nie odkładajmy tego, co nam sprawia przyjemność i nie mówmy sobie, że my i nasze marzenia się nie liczą. Bo my jesteśmy ważni i nasze marzenia też.
W tym odcinku przekazuję wam też wiedzę jak przyjmować krytykę swojej twórczości oraz mówię o tym, że pisanie dziennika i chodzenie na randki to skuteczne narzędzia rozwijania własnej kreatywności. Opowiem też o książce Julii Cameron Droga artysty. Jak wyzwolić w sobie twórcę, czyli 12-tygodniowym kursie kreatywności dla każdego.
Gotowi? Zaczynamy.
Narzędzia i decyzja na Drodze Artysty
Książka Droga artysty mówi, że wystarczy kilka narzędzi i decyzja.
Artysta po prostu stawia się na spotkanie z pustą kartką, nagrywa odcinek w każdym tygodniu i liczy na serie szczęśliwych przypadków i tysiące niewidzialnych pomocnych rąk, czy jak tam było u Josepha Campbella.
Twórczość jest najlepszym lekarstwem na krytykę.
Nie pozwalamy sobie jednak na nią, bo jesteśmy ofiarami naszego własnego zinternalizowanego perfekcjonisty i krytyka. Przyczyną naszego zablokowania często jest też podporządkowanie się oczekiwaniom otoczenia i koncentrowanie się na obowiązkach wobec innych i wobec społeczeństwa, które ciągle zadaje pytanie: „A czy ty wypełniłeś już swoje obowiązki wobec społeczeństwa?”.
Twórczość to proces, nie produkt. Istnieją narzędzia pomagające pozbyć się blokad.
Podstawowe narzędzia to pisanie „porannych stron”, randki artystyczne i napełnianie studni. Najtrudniejsze dla mnie ćwiczenie to abstynencja czytelnicza przez cały tydzień. Czytanie, według autorki, działa jak łagodne środki uspokajające, które zakłócają naszą uwagę. Zamiast tego powinniśmy pobyć trochę w wewnętrznej ciszy.
Podobno są dwa najpopularniejsze marzenia ludzkości: połowa populacji chce napisać książkę, albo w ogóle być jakimś artystą, a druga połowa chce prowadzić kawiarnię. W dobie pandemii z tym gastro to trochę za duże ryzyko, więc może chcecie wiedzieć, co trzeba zrobić żeby być artystą?
12 tygodni
Droga artysty to 12-tygodniowy kurs kreatywności dla każdego.
Jego autorką jest była żona Martina Scorsese i była alkoholiczka – Julia Cameron, więc struktura celowo nawiązuje do 12 kroków Anonimowych Alkoholików. Jest to proces budowania zdrowej relacji ze swoim twórczym ja. To taki kurs kreatywności dla żółtodziobów i majsterkowiczów, podzielony na tygodniowe rozdziały z ćwiczeniami do pracy samodzielnej lub w grupie.
Zadania mają nam pomóc odblokować się i odzyskać swoją kreatywność oraz zaprzyjaźnić się ze swoim wewnętrznym artystą bez względu na to, czym jest dla nas sztuka. Przecież nawet księgowość czy gotowanie mogą być kreatywne, a rozwój odbywa się poprzez ciąg udoskonaleń i korygowanie własnych błędów. Praca wewnętrzna prowadzi do zmian na zewnątrz poprzez synchroniczność i cudowne zbiegi okoliczności. Nagle świat zaczyna nam po prostu sprzyjać, a wiatr przestaje nam wiać w oczy.
Praca z wewnętrznym artystą to praca z wewnętrznym dzieckiem, które trzeba odnaleźć w sobie i zaopiekować się nim – bez krytykowania pierwszych twórczych wysiłków i bez porównywania się z innymi.
Kreatywność to zabawa, a nasz wewnętrzny artysta jest dzieckiem, które uwielbia się bawić. Ma też napady złości, denerwuje się i wtedy trzeba mu okazywać miłość i troskę, bardziej niż zwykliśmy to czynić.
Dlaczego każdy z nas powinien korzystać ze swojej kreatywności? Bo nic innego nie czyni człowieka tak hojnym, radosnym, ożywionym i współczującym oraz tak obojętnym na wojowanie, gromadzenie przedmiotów i pieniędzy. Tak przynajmniej twierdziła Brenda Ueland.*
W tym podejściu artystą jest każdy. W każdym z nas tkwi twórca. Nieważne czy chcemy pisać, malować, grać sety didżejskie czy nagrywać podcast.
Wielu z nas, przeżywając swoje zwykłe życie, czuje, że ten twórca domaga się głosu i chce przedstawić światu siebie i swój unikalny sposób doświadczania.
Kultura, w której żyjemy, dzieli ludzi na tych, którzy mogą mieć twórcze życie i na tych, którzy nie mogą. Na tych, którzy mieli szczęście albo potrafili wpasować się w to, czego oczekuje się od artystów, i których wspierano, bo ich talent został dostrzeżony. Oraz tych, którzy nie są uważani za artystów ani przez otoczenie ani przez samych siebie. Są za to niedoceniani i nieoszlifowani, i zniechęceni.
Wielu z nas utknęło w pół drogi. Określa się to blokadą twórczą. Zaczynamy coś robić, idzie nam świetnie, ale po chwili przychodzi zastój, dezorientacja i zwątpienie w sens tego, co robimy. Projekt nie rozwija się tak, jak myśleliśmy, nie mamy zwrotu z naszej inwestycji emocjonalnej, książka nie powstaje, końca nie widać. W takim momencie potrzebujemy wielkiej wytrwałości.Tymczasem zwykle sami sobie dowalamy.
Mówimy sobie, że nie nie możemy stać się artystą, ponieważ nie znamy ortografii, mamy złą dykcję, więc nie możemy nagrywać podcastów. Nie możemy rzucić pracy, bo zawiedziemy przyjaciół i rodzinę. Mówimy sobie, że nie mamy wystarczająco dobrych pomysłów, więc nigdy nie zarobimy prawdziwych pieniędzy.
Są też jeszcze gorsze obelgi i wiązanki, które podsyła nam naszą podświadomość. Warto je zapisywać i zastanawiać się skąd pochodzą. Te głosy krytyka to może nasi rodzice, może nieprzychylna nauczycielka z podstawówki. Wrogowie naszego artystycznego poczucia wartości i potwory z przeszłości. Albo znajomi, którzy sami utknęli i są naszymi towarzyszami toksycznych zabaw.
Co robić?
Jak z tym skończyć?
Wystarczy uznać, że jesteśmy artystami i że chcemy mieć kreatywne życie. Droga artysty wskazuje, że wystarczy kilka rzeczy.
Wyznaczajcie sobie skromne cele i realizujcie je. Nie musi być to od razu coś dużego.
Pamiętajcie, że życie we frustracji i zablokowaniu jest trudniejsze, niż zabranie się do pracy nad swoim projektem. Naszym celem jest wykonać pracę, a nie oceniać ją i krytykować, że nie jest wystarczająco efektowna.
Ważne jest, żeby wybierać sobie za towarzyszy osoby, które nas zachęcają, a nie zniechęcają. Jesteśmy przecież wypadkową 5 osób, z którymi najczęściej przebywamy.
Artysta po prostu stawia się na spotkanie z pustą kartką, nagrywa odcinek w każdym tygodniu i liczy na serie szczęśliwych przypadków i tysiące niewidzialnych pomocnych rąk, czy jak tam było u Josepha Campbella. Pamiętacie odcinek o Podróży bohatera?
Bardzo fajnym rozdziałem Drogi artysty jest ten, który mówi jak przyjmować krytykę swojej twórczości. Przede wszystkim nie należy się bronić ani przerywać. Wysłuchajcie krytyki do końca, żeby mieć to już z głowy. Potem zanotujcie, które myśli was dotknęły, a które wydają się przydatne. Przecież dobra informacja zwrotna to skarb.
Przyjrzyjcie się tym rzeczom, które was zraniły, czy przypomniały wam jakiś dziecięcy wstyd, czy czyjąś negatywną opinie z przeszłości. Przyjmijcie do wiadomości, że obecna krytyka trafia w waszą starą ranę i wyzwala związany z nią żal.
Pamiętajcie, że nawet jeśli wasze dzieło rzeczywiście jest do kitu, co niekoniecznie musi mieć miejsce, to może być niezbędnym etapem w waszym rozwoju, prowadzącym do kolejnego obrazu, opowiadania czy odcinka, które będą już lepsze. Rozwój to przecież dwa kroki do przodu i jeden krok do tyłu, a odrodzenie człowieka jako osoby kreatywnej to powrót do zdrowia. Poza tym jeśli komuś się chce poświęcać czas na feedback dla ciebie, to znaczy, że nie jest z tobą tak źle, bo jakby było źle, to daliby sobie z tobą spokój.
Pamiętacie odcinek o marzeniach i ostatnim wykładzie Randy’ego Pauscha? Jeśli już całkiem zostaniemy zmieszani z błotem, to warto pamiętać, że jak się spada z konia, to trzeba na niego wskoczyć natychmiast i zobowiązać się, przed samym sobą lub przed kimś, do zrobienia czegoś twórczego, bo najlepszym lekarstwem na krytykę jest właśnie twórczość.
Każdy z nas jest bardziej wartościowy i kreatywny niż mu się wydaje. Wielu z nas chciałoby być bardziej twórczy, ale nie potrafi dotrzeć do źródła swojej kreatywności i pozwala, żeby marzenia się wymykały. Mamy dobre pomysły i marzenia, ale nie potrafimy ich zrealizować. Mało kto ma konkretne wizje, na przykład tworzenie podcastu, gra na pianinie, malowanie czy pisanie. Pisanie – ale czego? Często te cele są rozmyte. Chcemy po prostu twórczego życia i kreatywności w życiu zawodowym i osobistym, ale nie wiemy jak je osiągnąć.
Artysta to brzmi dość górnolotnie. To, że każdy jest artystą oznacza, że każdy może być oryginalny i ma fajne pomysły. W tym kursie chodzi więc o nauczenie ludzi, żeby pozwolili sobie być kreatywnymi. Przecież nie święci garnki lepią.
Nie pozwalamy sobie jednak na to, bo jesteśmy ofiarami naszego własnego zinternalizowanego perfekcjonisty i krytyka. Przyczyną naszego zablokowania często jest też podporządkowanie się oczekiwaniom otoczenia i koncentrowanie na obowiązkach wobec innych i wobec społeczeństwa, które ciągle zadaje pytanie: „A czy ty wypełniłeś już swoje obowiązki wobec społeczeństwa?”.
Mnie najbardziej przeszkadza nałogowe fantazjowanie i oddawanie się snom na jawie typu „co by było gdyby”. Tymczasem, skupiając uwagę i będąc uważnym, nawiązujemy łączność ze źródłem kreatywności Podstawą przetrwania jest zdrowie psychiczne, które opiera się na mindfulness i na uważności.
Twórczość to proces, nie produkt
Z własnego doświadczenia wiem, że nigdy nie udało mi napisać książki dlatego, że moje pragnienie napisania książki było pragnieniem, żeby mieć ukończoną i wydaną całą książkę. Wcale nie chciałam siedzieć wieczorami i pisać, nawet jeśli wiem, że zaledwie 1 strona dziennie to 365 stron w skali roku. Dużo łatwiej radzę sobie z krótszymi formami, bo nie zniechęca mnie skala tego przedsięwzięcia.
Pragnienie ukończenia to produkt. Jednak lepsze jest pragnienie pisania, rozumiane jako podróż. Zwłaszcza że pomysły nie powstają tak po prostu w swojej pełnej, ostatecznej wersji. Potrzebują czasu, aby urosnąć.
Często też uważamy, że jest za późno, żeby wziąć się za coś o czym marzymy. Przykładowo: chcemy nauczyć się grać na instrumencie, ale zniechęca nas czasochłonność i myślimy ile będziemy mieć lat, gdy wreszcie nauczymy się grać na tym pianinie albo występować na scenie. A czas i tak płynie, więc będziemy mieć tyle samo lat, bez względu na to czy to zrobimy czy nie.
Dlaczego by więc nie przestać mówić sobie, że jest za późno, przestać odkładać to, co sprawia nam przyjemność i nie mówić sobie, że nasze marzenie się nie liczą? Przecież twórczość nie jest zbytkiem, na który nas nie stać, a my i nasze marzenia jesteśmy ważni.
Narzędzia
Bardzo pomocne w tej książce są narzędzia pomagające pozbyć się blokad.
Kreatywność przypomina trawnik – wystarczy odrobina starań i dostarczenie podstawowych składników odżywczych, żeby rósł bujny. Dzięki kreatywności ludzie wracają do zdrowia, bo twórczość jest zdrowa, i dzięki niej odnajdujemy swoje pełniejsze ja.
Julia Cameron zaczęła od tego, że przestała pić. Takim wypełniaczem może być też pracoholizm, toksyczne związki, jedzenie i oglądanie kotów w necie. Albo wiara w mitycznego artystę cierpiącego, na którego można zwalić swoje pijaństwo, rozwiązłość, problemy finansowe i skłonności autodestrukcyjne. Przecież każdy wie, że artyści są stuknięci, bez grosza i niegodni zaufania.
Podstawowe zasady w książce Cameron są proste. Życie jest energią twórczą, więc twórczość jest bezpieczna, bo to naturalny porządek życia. Ćwiczenia też są łatwe.
Podstawowe narzędzia to pisanie kilku stron dziennika o poranku, randki artystyczne, na które zabieramy samego siebie, i zbieranie inspiracji, nazywane napełnianiem studni.
Poranne strony
Umawiamy się z samym sobą, żeby codziennie zapisywać „poranne strony”, raz w tygodniu spędzić ze sobą 2 godziny, co jest w tej książce nazwane randką artystyczną, i wykonywać zadania z rozdziału na dany tydzień.
„Poranne strony” to rodzaj dziennika pisanego po to, żeby pozwolić swojej kreatywności swobodnie płynąć. Chodzi o to, żeby z samego rana usiąść i po prostu zapisać myśli, które przychodzą Ci do głowy. Pozornie bezcelowa czynność wykonywana codziennie staje się naturalna i niezbędna jak oddychanie. Nasze zmartwienia, obawy, małostkowe myśli, wspomnienia i fantazje, zapisane o poranku, dają nam klarowność na resztę dnia. Bo to ten bałagan w głowie, to całe martwienie się o pieniądze, o sprzątanie i o relacje, odgradza nas od kreatywności. Wszystko to, co kłębi się w naszej podświadomości i zamula nasze dni, wystarczy przelać na papier, podobnie jak głos naszego krytyka i cenzora.
Przypomina mi to dlaczego założyłam blog kulinarny. Chodziłam wtedy na kurs medytacji i jednym z zadań było monitorowanie o czym się zazwyczaj myśli. Ja wtedy głównie myślałam o jedzeniu. Postanowiłam coś z tym zrobić i tak powstał blog ugotowanepozamiatane.pl. Czasem wystarczy sama świadomość, żeby móc coś z tym zrobić i wejść na wyższy poziom.
A co, jeśli czujesz blokadę przed pisaniem, nawet jeśli chodzi o zwykłe zapisywanie strumienia myśli? Seth Godin mówi, żeby pisać tak, jak się mówi – nikt nie ma przecież blokady przy mówieniu. Jeśli będziemy pisać przez dłuższy okres, zobaczymy, że niektóre osoby i sytuacje nabierają innego sensu, zdajemy sobie sprawę z tego, co nas wkurza i co odbiera nam energię. Nawet jeżeli nie wiemy jeszcze co z tym zrobić i gdzie to nas prowadzi.
Cameron radzi, żeby potraktować to jako medytację i sposób, aby pozwolić swojej kreatywności płynąć. Taka medytacja pomaga przestawić się z mózgu logicznego na mózg artystyczny i zsynchronizować pracę półkul mózgu. To technika radzenia sobie ze stresem i kanał łączności z kreatywnością, to dotarcie do wewnętrznego twórczego źródła przez zrobienie porządku i “odchwaszczenie” umysłu.
Piszemy, żeby odkryć własną tożsamość, źródło wewnętrznej siły i moc przemiany i wzrostu. Sporządzamy w ten sposób mapę własnego wnętrza umożliwiającą zmiany i rozwój. Jak pisze Cameron, trudno jest miesiąc za miesiącem narzekać na los i nie wziąć się w końcu do roboty. To poranne pisanie wyzwala z rozpaczy i prowadzi ku rozwiązaniom. To taki zestaw nadajnik – odbiornik, wyjście – wejście.
Randka artystyczna
Kolejnym narzędziem jest umawianie się z samym sobą na randkę artystyczną.
Randka artystyczna to stały czas, na przykład dwie godziny tygodniowo, przeznaczony na pielęgnowanie świadomości i kreatywności. To czas dla wewnętrznego artysty. Może to być na przykład krótka wycieczka czy spacer samemu, zakupy w sklepie z dziwnymi rzeczami, czas na zabawę tylko ze swoim twórczym dzieckiem, czy obejrzenie filmu. Bez przyjaciół, small talków i załatwiania sprawunków.
To sygnał, że jesteśmy dla siebie ważni, i że zostawiamy za drzwiami lęk przed bliskością z samym sobą. Pokazanie sobie, że ważne jest dla nas zbudowanie ze sobą autentycznej relacji, w której możemy być tym, kim jesteśmy i stawać się tym, kim pragniemy się stać.
Napełnianie studni
Trzecie narzędzie to szukanie inspiracji, które w Drodze artysty nazywa się napełnianiem studni. To aktywne poszukiwanie obrazów, którymi będzie można uzupełnić nasze zasoby twórcze. Może to być chodzenie na wystawy, do czytelni, czy oglądanie filmów, bo językiem sztuki są obrazy i symbole. Ważne, żeby podążać za tym, co was interesuje, nawet jeżeli nie jest rozwojowe. Kiedy nie wiecie, nad czym powinniście pracować, jeśli czujecie, że utknęliście, poproście innych ludzi o podpowiedzi. Idźcie do przyjaciela lub zapytajcie swoją publiczność: „O czym chcecie usłyszeć w nowym odcinku?”. A potem po prostu to zróbcie. To może być wyzwalające, jeśli paraliżuje nas myślenie o tym, co napisać czy namalować.
Przy okazji drobna prywata – jeśli przychodzi Ci do głowy temat, o którym chcesz posłuchać w kolejnym odcinku, to napisz mi wiadomość w social mediach lub maila na ktokarska@gmail.com.
Ogrodnik
Kolejna dobra rada, to żeby pomyśleć o sobie jak o ogrodniku, który dba o pomysły lub jak o naczynie, przez które pomysły po prostu przepływają. Zdejmujemy z siebie wtedy całą presję. Bycie ogrodnikiem pomysłów to wszystko, co musisz robić jako artysta.
Nie czytaj książek
Najtrudniejsze dla mnie ćwiczenie, proponowane w tej książce, to abstynencja czytelnicza przez cały tydzień. Już bym wolała tydzień bez alkoholu i bez słodyczy. Oczywiście nie jest tak, że czytam coś w każdym tygodniu, ale gdybym nie mogła czytać, to na pewno dostałabym jakiegoś syndromu odstawienia i musiałabym robić jakieś jeszcze gorsze rzeczy, żeby się powstrzymać przed czytaniem. To by była mega przerażająca perspektywa.
Co ma Cameron do czytania książek? Czytanie działa jak łagodne środki uspokajające, które zakłócają naszą uwagę. Zamiast tego powinniśmy pobyć trochę w wewnętrznej ciszy. Możemy czytać książki klasy B albo arcydzieła czy katować Netflixa, ale te szumy zagłuszają nasz wewnętrzny głos. Podobno gdy zrobimy sobie przerwę, to nasze własne myśli, uczucia i nasza własna sztuka zaczną przebijać się przez zatory, a nasza studnia znowu się wypełni. Może kiedyś spróbuję?
Co dalej? Po prostu zacznij
Pewnego dnia trzeba po prostu zacząć. Obraz. Książkę. Blog. Podcast. Tak jak z dietą. Trzeba zacząć od pustej kartki. To coś będzie rosło i zmieniało się z czasem. Być może, na końcu, nie będzie wcale przypominać pierwotnego pomysłu.
Nie musisz wiedzieć, jak skończyć to, co właśnie zaczynasz. Ale musisz zacząć. Chodzi o robienie małych kroków, a nie o natychmiastową gratyfikację, bo to by było zaprzeczenie procesowi tworzenia. A o proces, nie o produkt, przeciez chodzi.
Linki:
Julia Cameron, Droga artysty. Jak wyzwolić w sobie twórcę, przeł. J.P.Listwan, A.Rostkowska, Warszawa 2017.