Rodzicielstwo to piękna, ale i wymagająca przygoda – zdecydowanie nie bułka z masłem. Jednym z największych wyzwań jest stanie we własnej mocy i stawianie dzieciom zdrowych granic – bez krzyku, poczucia winy czy bezradności.
Przez 15 lat pracy z rodzicami zauważyłam, że jest co najmniej 10 powodów, które sprawiają, że to takie trudne. W tym artykule podzielę się nimi – ale spokojnie, nie po to, by Cię przytłoczyć. Wręcz przeciwnie – pokażę, jak z pomocą narzędzi Pozytywnej Dyscypliny, możesz przetransformować te wyzwania w okazję do wzrostu i budowania jeszcze piękniejszej relacji pomiędzy bliskimi.
Jak mówi Jane Nelsen, autorka Pozytywnej Dyscypliny: „Ciesz się z popełnionych błędów, bo to najlepsza okazja do nauki i zbliżenia się do siebie.” Chcesz wiedzieć, jakie pułapki najczęściej czekają na nas, rodziców – i jak je przeskoczyć?
Czytaj dalej!
A zatem DLACZEGO RODZICOM TRUDNO JEST STAWIAĆ ZDROWO GRANICE?
1. NIE WIEMY GDZIE LEŻĄ NASZE GRANICE I NIE POTRAFIMY POMÓC NASZYM BLISKIM W USTALENIU ICH GRANIC – zaznacz NIGDY, CZĘSTO, CZASAMI
Granice są wytyczane przez nasze potrzeby, ale zrozumienie ich nie jest łatwe – szczególnie, gdy przez lata uczono nas raczej unieważniania swoich potrzeb niż ich komunikowania. Pamiętasz? „Dzieci i ryby głosu nie mają”? „Co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie”? Grzeczne dziecko to takie, które nie zawraca głowy swoimi potrzebami. Nie przeszkadza. Tak nas szkolono w dzieciństwie, i dlatego teraz, będąc dorosłymi osobami, tak trudno nam kontaktować się ze swoimi potrzebami – w swoich myślach, a co dopiero mówić o nich naszym bliskim.
Często utożsamiamy chęć przeforsowania swojego rozwiązania z zaspokojeniem potrzeby.
Jak w historii z moją córką, gdy obie miałyśmy inne plany na weekend. Dopiero gdy zadałyśmy sobie nawzajem konkretne pytania, dotarłyśmy do naszych prawdziwych potrzeb.
Jak to było?
Ala miała wtedy 6 lat – od dwóch lat stosowałam Pozytywną Dyscyplinę w naszym domu. Ja chciałam, żebyśmy całą rodziną w ten weekend pojechali sobie do Powsina, do Parku Kultury Powsin w Lesie Kabackim. Ale moja córka oponowała i głosowała za tym, żeby jednak pojechać na działkę.
Moja córka, ku mojemu zaskoczeniu, przytomnie zapytała: „Mamo, a co jest konkretnie dla Ciebie ważne w tym, żeby pójść do lasu, żeby pójść do tego Powsina?”
* Często już słyszała pytanie „Co konkretnie jest dla Ciebie trudne?” w różnych naszych rozmowach. To tzw. PYTANIE PEŁNE CIEKAWOŚCI – jedno z narzędzi Pozytywnej Dyscypliny. Te pytania mają różne funkcje w zdrowym stawianiu granic, a jedną z nich jest doprecyzowywanie sytuacji, po to, aby dociec jakie są konkretne potrzeby i zastrzeżenia obu stron, dzięki czemu możemy znaleźć rozwiązanie, które faktycznie odpowiada na potrzeby wszystkich zainteresowanych.
Odpowiedziałam, że wolę iść do lasu, ponieważ tam jest restauracja i nie będę musiała gotować obiadu.
Na co ja zapytałam, co jest konkretnie ważne dla Ciebie, córeczko, w pojechaniu na działkę?
Ona odpowiedziała, że w zeszły weekend zostawiła tam kolorowankę i OBIECAŁAM, że za tydzień wrócimy i będzie mogła ją dokończyć.
Ja jej na to odpowiadam: słuchaj, ta kolorowanka kosztuje kilka złotych, jest w Empiku, który jest po drodze do lasu, mogę Ci kupić drugą.
A ona na to: „Wiesz, mamo, po drodze na działkę jest restauracja i możemy tam zjeść obiad.”
I jak tak sobie pomyślałam o tym rozwiązaniu, że możemy zjeść obiad w restauracji po drodze na działkę, to powiem szczerze, to rozwiązanie całkiem mi przypadło do gustu. W sumie to wszystko mi jedno, czy będziemy w lesie, czy na działce – w jednym i w drugim miejscu jest przyroda. Może nawet trochę więcej prywatności na tej działce… I nie trzeba gotować obiadu!:)))
Czyli moja potrzeba o przyrodzie i odpoczynku od gotowania była zaopiekowana. I naaaawet byłam gotowa odpuścić potrzebę postawienia na swoim.
W Pozytywnej Dyscyplinie często pytamy: chcesz mieć rację, czy relację? Ja nawet nie zdawałam sobie sprawy, dopóki moja córka konkretnie mnie nie zapytała, o co mi chodzi z tym Powsinem. Po prostu czułam, że na myśl o Powsinie energia mi rosła, a na myśl o działce opadała. Ale gdy dotarłyśmy do tego, jaka jest konkretna moja potrzeba, która stoi za tym Powsinem, i jaka jest konkretna potrzeba mojej córki, która stoi za działką, którą chyba najbardziej było poczucie bezpieczeństwa, że dane jej słowo zostaje dotrzymane, to mogłyśmy dopiero znaleźć rozwiązanie, które było win-win. W tym przypadku zaproponowała je moja córka, i mi się ono bardzo podobało, więc można powiedzieć, że obie wygrałyśmy.
To jest właśnie taki przykład, jak można dotrzeć do takiego win-win rozwiązania, kiedy mamy konkretną informację, na czym komu zależy, co jest czyją potrzebą. Możemy znaleźć trzecie rozwiązanie, albo zmodyfikować rozwiązanie, żeby spełniało potrzeby wszystkich zainteresowanych. I podobne umowy możemy tworzyć odnośnie tego, jak mają wyglądać Wasze poranki, żebyście zdążyli do szkoły, do przedszkola, żłobka, czy do pracy, jakie rozwiązania można zastosować, gdy na przykład dwójka dzieci chce się bawić tą samą zabawką, albo jakie ustalimy zasady słodyczowe, czy ekranowe i wszystko inne, co wymaga jakiegoś doprecyzowania czy dookreślenia.
Więc potrzebujemy umieć określić swoje potrzeby i pomóc w tym, aby je dookreślić również naszym bliskim, na przykład zadając właściwe pytania pełne ciekawości.
2. MYŚLIMY, ŻE RODZICIELSKI AUTORYTET POLEGA NA SKUTECZNYM NARZUCENIU SWOJEJ WOLI DZIECKU
Wyobraź sobie następującą sytuację. Kolacja. Stół nakryty, pachnie pierogami, wszyscy jedzą… a pod stołem dzieje się akcja specjalna. Małgosia szturcha Jasia w nogę. Jaś oddaje jej łokciem. Gosia znów szturcha. On znów oddaje. Rodzice jedzą spokojnie, aż w końcu nie wytrzymują:
– Jaś, przestań zaczepiać siostrę!
– Ale to ona…
– Nie dyskutuj!
I koniec – wyrok zapadł: – Idziesz do pokoju przemyśleć swoje zachowanie!
No i teraz wyobraźmy sobie Jasia, który wchodzi do pokoju, siada przy biurku, bierze kartkę i długopis, żeby spisać swoje wnioski, jak być lepszym bratem dla Małgosi… 
Brzmi pięknie, prawda? Tylko że rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Oto, co naprawdę może dziać się w jego głowie:
1. Zbuntowanie („nigdzie nie idę!”)
„A niby czemu? Nie pójdę, bo mnie zmusić nie mogą. Co mi zrobią? Będę siedział tutaj i patrzył im prosto w oczy. I co teraz, mamo?”
2. Zadra („oni są totalnie niesprawiedliwi”)
„Serio?! Zawsze wina jest moja. Oni w ogóle mnie nie słuchają. Po co mam cokolwiek mówić? I tak nikt mnie nie rozumie.”
3. Zemsta („czekaj, Małgosia…”)
„No dobra, Gosia, zapamiętam to. Rodzice są po twojej stronie? Świetnie. Następnym razem zrobię to szybciej, tak żeby nikt nie widział. Zobaczysz.”
4. Przebiegłość („następnym razem się nie dam złapać”)
„Okej, teraz dali mi karnego jeżyka. Ale następnym razem będę sprytniejszy. Trzeba tylko lepszy moment i nikt się nie połapie.”
5. Obniżona samoocena („chyba naprawdę jestem beznadziejny…”)
„Znowu ja. Zawsze ja. Chyba faktycznie coś jest ze mną nie tak. Może jestem tym gorszym dzieckiem…”
I tak właśnie wygląda „przemyślanie swojego zachowania” w dziecięcej wersji. 
W Pozytywnej Dyscyplinie mamy bardzo prostą, ale trafną definicję kary: kara to sytuacja, w której ja (rodzic) chcę sprawić, abyś Ty (dziecko) poczuł się gorzej – zawstydzony, winny, zagrożony – w nadziei, że dzięki temu zachowasz się lepiej.
Brzmi absurdalnie? A jednak właśnie na tym przez lata opieraliśmy rodzicielstwo. Kary mają wymusić posłuszeństwo, ale działają tylko na chwilę, a w dłuższej perspektywie zabierają nam to, co w relacji z dzieckiem najcenniejsze – zaufanie i bliskość.
Popatrz na powyższy przykład – czy Jaś po „karnym jeżyku” naprawdę nauczył się czegoś ważnego? Czy poczuł się rozumiany, czy raczej sfrustrowany, zawstydzony, a może gotowy do odwetu?
I nie mówię tu o pobłażaniu czy o roli „dobrego policjanta”. Chodzi o coś znacznie głębszego – o stawianie granic w zdrowy sposób, oparty na szacunku, języku emocji i potrzeb oraz budowaniu poczucia przynależności dla każdej strony. Bo to właśnie relacja – nie strach, nie kara – jest Twoim największym rodzicielskim narzędziem.
3. MYŚLIMY, ŻE ABY KTOŚ SZANOWAŁ NASZE GRANICE I POTRZEBY, MUSIMY MU ZA TO ZAPŁACIĆ – PRZEKUPIĆ GO
Innym podejściem, które wielu z nas stosuje, jest przekonanie, że przestrzeganie zasad można „kupić” nagrodami. Nagradzanie dziecka za wykonanie zadania często odsuwa rozmowę o rzeczywistych potrzebach i uczy dziecko, że wysiłek warto podejmować tylko wtedy, gdy dostanie za to coś w zamian. To wzmacnia motywację zewnętrzną, ale osłabia motywację wewnętrzną – przez co dziecko może unikać działań, które nie prowadzą bezpośrednio do natychmiastowej gratyfikacji.
Wyobraź sobie taką scenę:
Wieczór. Wszyscy są zmęczeni, a w salonie panuje artystyczny chaos – klocki, lalki, puzzle. Mama mówi: – Dzieci, czas sprzątać!
Odpowiedź? Cisza. Nikt się nie rusza. Mama próbuje inaczej: – Kto pierwszy zbierze najwięcej klocków, dostanie czekoladkę!
Nagle w salonie ruch jak w ulu. Klocki znikają w ekspresowym tempie. Sukces? Na pierwszy rzut oka tak. Tylko że następnym razem dzieci nie kiwną palcem, dopóki nie padnie pytanie: „A co za to dostaniemy?”
Takie wychowanie ma długofalowe konsekwencje. Dzieci zaczynają uzależniać swoją motywację od nagród – i przenoszą ten wzorzec w dorosłość. Dorosły Jaś może potem pracować do granic wytrzymałości tylko dlatego, że w nagrodę czeka na niego kawa, ciastko czy premia. Zamiast robić coś z poczucia sensu, robi to, bo liczy na nagrodę. To szybko wypala, szkodzi zdrowiu i zaburza równowagę między pracą a odpoczynkiem.
4. ZA MOCNO SKUPIAMY SIĘ NA BYCIU POPRAWNYMI, A ZA MAŁO NA BYCIU OBECNYM RODZICEM
Wielu rodziców bardzo chce „być poprawnym rodzicem”. Skupiamy się na tym, jak jesteśmy postrzegani przez innych, staramy się nie popełniać błędów i dostosować do oczekiwań otoczenia, zamiast zwrócić uwagę na realne potrzeby – nasze i dziecka. Obawa, że popełnimy błąd i nie będziemy wystarczająco dobrymi rodzicami, często odciąga nas od tego, co naprawdę istotne.
Przykładowo, kiedy jesteśmy w sklepie, a dziecko robi awanturę, bo nie chcemy mu kupić jakiejś rzeczy, to często nie myślimy o tym, jak czuje się to dziecko, dlaczego tak reaguje, jak my się czujemy w tej sytuacji oraz jak zadbać o nasze i dziecka potrzeby i emocje. Zamiast tego staramy się jak najszybciej spacyfikować trudne zachowanie dziecka, stosując przekupstwo, grożąc, czy pobłażając i kupując to, czego dziecko chce. Potem czujemy się źli na siebie i dziecko, bo nie postawiliśmy granic.
Czasem, mając wiedzę o świadomym wychowaniu, stosujemy jakieś narzędzia, na przykład komunikaty typu „ja”, próbując wyjść z tej sytuacji tak, jak porządny, nowoczesny rodzic powinien to zrobić, by nie wyjść na nieświadomego i zacofanego. Choć narzędzia te mogą być skuteczne, często działamy mechanicznie, jakbyśmy recytowali wiersz, bez prawdziwego wczuwania się w sytuację dziecka czy naszą własną. Dziecko nie czuje się wtedy rozumiane – czuje, że „gramy pod publiczkę” i nie widzi w nas osoby, która naprawdę je dostrzega. W efekcie jego trudne zachowanie może się jeszcze bardziej nasilić.
Czasami zachowujemy się w ten sposób nawet wtedy, gdy nie ma świadków. Jednak zawsze mamy w głowie wewnętrznego krytyka, który pilnuje, byśmy nie powielali błędów swoich rodziców i nie przenosili negatywnych wzorców, które wpłynęły na nasze dorosłe życie. Krytyk ten grozi nam, że jeśli nie będziemy dobrą mamą, dzieci kiedyś dorosną i powiedzą, że byłyśmy złymi rodzicami.
4. KONCENTRUJEMY SIĘ NA SZYBKIM „PACYFIKOWANIU” ZŁEGO ZACHOWANIA, ZAMIAST NA DŁUGOTERMINOWYM ROZWIJANIU KOMPETENCJI ŻYCIOWYCH DZIECKA
Często koncentrujemy się na szybkim rozwiązywaniu problemów wychowawczych tu i teraz, zamiast skupiać się na długoterminowym wychowywaniu dzieci. Zamiast budować umiejętności i kształtować wartości, które będą im przydatne w przyszłości, skupiamy się na gaszeniu pożarów w danej chwili. Takie podejście generuje chaos, wybuchy złości, poczucie winy i frustrację, zarówno po stronie dziecka, jak i rodzica.
Warto pamiętać, że 95% naszych decyzji i działań wynika z naszych podświadomych przekonań o sobie i o świecie. To, czego świadomie pragniemy, nie ma aż takiego znaczenia, jak to, w co podświadomie wierzymy. Wyobraźmy sobie, że chcesz nauczyć dziecko sznurować buty. Możesz uzyskać szybki efekt, obiecując fantastyczną nagrodę lub grożąc karą. Z pewnością szybciej uzyskasz efekt niż robiąc to wolniej, w szacunku do potrzeb i emocji dziecka. Na przykład możesz podzielić naukę na etapy: na początku pokażesz dziecku, jak to zrobić, potem dziecko będzie próbować samo, a z czasem zacznie robić to całkowicie samodzielnie. Jeśli przy tym będziesz życzliwa i stanowcza, nauczysz dziecko, że w każdej nauce i wyzwaniu liczy się proces, cierpliwość i zaufanie do siebie. 
Dzięki takiemu podejściu dziecko nie tylko nauczy się sznurować buty, ale także zyska poczucie, że jest w stanie zdobywać nowe umiejętności we własnym tempie, bez presji i strachu przed porażką. Choć szybki efekt wydaje się kuszący, pamiętajmy, że przekonania, które wtedy się kształtują, dotyczą nie tylko samej nauki, ale także obrazu własnej wartości i wiary we własne możliwości. Dziecko może nauczyć się, że wartość ma tylko wtedy, gdy szybko osiąga sukces, albo że warto się starać tylko wtedy, gdy czeka je nagroda lub gdy unika kary. 
Jednak, gdy postawimy na łagodny, wspierający proces, dziecko dostaje sygnał, że samo staranie się jest cenne i że ma prawo do własnego tempa. W ten sposób kształtujemy w nim przekonania, które pozwolą mu w dorosłym życiu działać z wewnętrznej motywacji, ufać sobie i cieszyć się z postępów, a nie tylko z końcowego wyniku. 
5. NIE MAMY NARZĘDZI DO ŻYCZLIWEGO I JEDNOCZEŚNIE STANOWCZEGO STAWIANIA GRANIC
W punkcie pierwszym pokazałam, jak ważne jest tworzenie umów typu „wygrany–wygrany”. Takie umowy to właśnie rozwiązania uwzględniające granice wszystkich zainteresowanych i to one mają największą szansę powodzenia, bo kiedy każda ze stron czuje, że jej potrzeby są uwzględnione, nikt nie ma ochoty sabotować ustaleń. Wszyscy wygrywają, a współpraca staje się naturalna.
Warto mieć narzędzia, które pomogą Ci tworzyć takie uszyte na miarę Twojej rodziny rozwiązania, a także narzędzia, które potrzebne są gdy ktoś jednak tych rozwiązań nie przestrzega. Które pomogą Ci dowiedzieć się jaki jest ukryty powód, dla którego ktoś tej umowy nie przestrzega (służą do tego 4 BŁĘDNE CELE ZACHOWANIA) i czy warto upierać się przy konsekwentnym egzekwowaniu wcześniej ustalonego rozwiązania (np. z pomocą KONSEKWENCJI NATURALNYCH, LOGICZNYCH lub PYTAŃ MOTYWACYJNYCH), czy może poszukać nowego, zmodyfikowanego rozwiązania ponieważ dotychczasowe rozwiązanie nie działa gdyż zmienił się kontekst.
Nie „wyssaliśmy tych narzędzi, ani z lekiem matki, ani ojca”. Dopiero teraz jako społeczeństwo się ich uczymy. Naszych rodziców nikt nie uczył, jak rozmawiać o emocjach, jak tworzyć relacje oparte na szacunku, jak stawiać granice bez krzyku czy kar. Słyszymy czasem od starszego pokolenia:
„Jak ja wychowywałam dzieci, to żadnych narzędzi nie miałam, a wyszliście na ludzi.”
Tak, wyszliśmy na ludzi – ale jakim kosztem? Ile z nas dziś zmaga się z poczuciem winy, lękiem przed odrzuceniem, perfekcjonizmem czy trudnością w mówieniu „nie”? Ile razy w dorosłym życiu robimy coś, czego nie chcemy, bo boimy się, że ktoś się obrazi albo przestanie nas lubić?
To nie jest wyrzut wobec naszych rodziców – oni naprawdę robili, co mogli, korzystając z tego, co znali. Ale dziś mamy wiedzę, do której oni nie mieli dostępu. Możemy być tym pokoleniem, które przerwie łańcuch „musisz, bo ja tak mówię” i nauczy dzieci, że granice można stawiać z szacunkiem, bez strachu i bez poczucia winy.
I to jest dobra wiadomość: nawet jeśli dziś nie masz tych narzędzi, możesz się ich nauczyć. To jak nowe słownictwo – na początku brzmi obco, ale z czasem staje się naturalne. A efekty? Lepsze relacje, mniej krzyku, więcej spokoju i bliskości.
6. NIE WIERZYMY, ŻE DZIECKO PORADZI SOBIE Z ROZCZAROWANIEM ORAZ MYLIMY KONSEKWENCJE Z KARĄ
Często nie wierzymy, że dziecko poradzi sobie z rozczarowaniem, i mylimy konsekwencje z karą. Wychowanie to nie jest ani hartowanie dziecka poprzez stres, ani bezstresowe wychowanie, które miałoby chronić je przed trudnymi emocjami. To proces wspierania dziecka w zdobywaniu kluczowych umiejętności życiowych – radzenia sobie z wyzwaniami, osiągania celów oraz cieszenia się codziennością.
Dziecko nie stanie się odpowiedzialne, wytrwałe czy zaradne, jeśli jedynie będziemy mu to powtarzać. Potrzebuje okazji do samodzielnego doświadczenia konsekwencji swoich wyborów – także tych trudnych.
Nie nauczymy dziecka podnoszenia się po porażkach, jeśli będziemy unikać trudnych tematów i zamiatać błędy pod dywan. Nie pomożemy mu radzić sobie z emocjami, odwracając jego uwagę za każdym razem, gdy jest smutne lub rozzłoszczone. Życie czasami przynosi konsekwencje błędów – i dziecko powinno mieć szansę ich doświadczyć. Zamiast ratować je z każdej trudnej sytuacji, wspierajmy je i bądźmy przy nim, ale nie odpuszczajmy zasad, które wspólnie ustaliliśmy.
Pobłażając, wyręczając i ratując dziecko od konsekwencji jego nietrafionych decyzji, osłabiamy je i tracimy szansę na nauczenie go odpowiedzialności, determinacji oraz umiejętności radzenia sobie z trudnymi emocjami. Dzieci nadmiernie chronione stają się bardziej podatne na histerię i mają niskie poczucie własnej wartości.
Stawianie granic jest kluczowe – i jednocześnie nie nauczymy dziecka szacunku dla granic, jeśli sami nie jesteśmy gotowi ich wyznaczać. Problemy nie znikają, kiedy je ignorujemy. Smutek, złość czy poczucie winy nie oznaczają, że dzieje się krzywda. Jeśli przypominamy dziecku, że złamało ustalenia, i wprowadzamy wcześniej zapowiedziane konsekwencje, to nie jest kara, ale logiczna konsekwencja jego wyborów. Takie działania budują poczucie bezpieczeństwa i uczą odpowiedzialności.
Dzięki temu dziecko rozumie, że nie zawsze wszystko idzie po jego myśli, ale są zasady, które mu służą. Zyskuje też umiejętności niezbędne w dorosłym życiu: zarządzanie czasem, odraczanie nagrody, a co najważniejsze – stawianie granic wobec siebie i innych.
Takie podejście zakodowuje w jego podświadomości przekonanie, że nie zawsze musi być łatwo, ale zawsze warto działać w zgodzie ze sobą.
7. WOLIMY ZROBIĆ WSZYSTKO SAMI, BO BĘDZIE SZYBCIEJ, LEPIEJ I CZYŚCIEJ
Rodzice często decydują się na wykonanie wszystkich domowych obowiązków samodzielnie, bo uważają, że wtedy będzie szybciej, lepiej i czyściej. Wydaje im się, że jeśli sami zajmą się sprzątaniem, gotowaniem czy praniem, oszczędzą czas i unikną dodatkowego bałaganu. Czasami myślą też, że dziecko nie jest jeszcze na tyle kompetentne, by zrobić coś dokładnie, i wolą to wykonać po swojemu, niż ryzykować, że będą musieli poprawiać jego pracę. Niestety, takie podejście pozbawia dzieci okazji do nauki.
Dziecko, które nie uczestniczy w domowych obowiązkach, traci możliwość rozwijania umiejętności, które będą mu niezbędne w dorosłym życiu: samodzielności, odpowiedzialności, dbałości o wspólną przestrzeń. Nie mając okazji do zaangażowania, dziecko nie uczy się, jak w praktyce wygląda wkład w dbanie o dom, ani jak ważna jest współpraca w rodzinie. Może nawet zacząć postrzegać obowiązki jako coś, co należy do dorosłych, a nie do niego, co w przyszłości może skutkować brakiem odpowiedzialności za przestrzeń, w której żyje, i brakiem gotowości do dzielenia się zadaniami z innymi.
Takie podejście prowadzi do tego, że dziecko nie czuje się częścią domowej wspólnoty – nie odczuwa satysfakcji z wykonanego zadania ani dumy z tego, że jego praca przynosi korzyść całej rodzinie. To, co miało być „szybciej i czyściej”, w rzeczywistości pozbawia je możliwości rozwijania umiejętności, które będą kluczowe dla jego rozwoju społecznego i osobistego w przyszłości.
8. NIE MAMY ENERGII, BO NIE DBAMY O SIEBIE
Rodzicom, którzy mają trudności ze stawianiem granic, często brakuje energii i czasu – są wyczerpani obowiązkami związanymi z opieką nad dziećmi, pracą i dbaniem o dom. Przez to, że działają na „oparach”, nie mają wystarczających zasobów, aby stawiać konsekwentne granice.
Nawet jeśli wiedzą, jak to robić, to kiedy nie mają siły, sięgają po najprostsze rozwiązania, które nie wymagają dużego wysiłku – czyli po kary lub nagrody. Kary i nagrody, jak już wiemy, dają szybki efekt w trudnych sytuacjach, lecz mimo że działają na krótką metę, często prowadzą do dalszych wyzwań.
Brak energii u rodzica często wiąże się z pobłażliwością. Jeśli staje się ona częstą reakcją, dzieci zaczynają przejmować inicjatywę i coraz mniej słuchają rodziców. W efekcie, aby przełamać ich lekceważącą postawę, rodzic może czuć się zmuszony do dotkliwej kary (np. krzyku) lub wyjątkowo atrakcyjnej nagrody.
Ale dlaczego tak często nie dbamy o regenerację naszych „baterii”?
Dlaczego pozwalamy sobie na tak wielkie zmęczenie?
Powód często tkwi w naszym poczuciu wartości – wielu rodzicom wydaje się, że to nie oni są ważni, ale przede wszystkim dzieci.
Staramy się unikać modelu wychowania, w którym dzieci są pozbawione głosu i wpadamy w przeciwną skrajność, gdzie dzieci stają się ważne, a rodzic nie (albo mniej).
W efekcie to dzieci przejmują kontrolę i stają się „królami” naszego rodzinnego królestwa – a raczej władcami. A przecież dziecko nie jest gotowe, by zarządzać rodziną. Do tego potrzeba dorosłych – króla i królowej, którzy staną mocno w swojej dorosłości. Nie chodzi o to, by dzieci były poddanymi, których – jak są niegrzeczne – zamyka się w lochu, a jak grzeczne – nagradza pochwałą.
Dzieci powinny być królewnami i królewiczami, współdecydującymi w rodzinie, ale w zakresie adekwatnym do ich wieku, umiejętności i kompetencji. Niestety, gdy wpadamy w tę drugą skrajność, chcąc, aby nasze dzieci nie czuły się pomijane, jak może sami się kiedyś czuliśmy, w końcu to my stawiamy je na tronie. A przecież to zbyt duży ciężar dla malucha – wyobraź sobie małe dziecko, które ma zarządzać całym królestwem! Taka rola może być przerażająca i stresująca, ale zarazem kusząca. Trudno się jej oprzeć – kto nie chciałby mieć władzy?
Pamiętajmy, że naprawdę szczęśliwy rodzic to szczęśliwe dziecko. I że jesteś ważna mamo/tato. Jak każdy człowiek.
Do wielu rodziców przemawia metafora maski tlenowej podczas awarii samolotu – najpierw zakładasz ją sobie, abyś w ogóle była w stanie założyć ją dziecku.
Rodzice, którzy wciąż jadą na oparach, działają z poziomu gadziego mózgu, czyli w trybie WALCZ, UCIEKAJ LUB UDAWAJ TRUPA.
Czy taki tryb działania w ogóle ma szansę wspierać kogokolwiek?
9. MÓWIMY CO DZIECI MAJĄ ROBIĆ, ZAMIAST BYĆ TEGO PRZYKŁADEM
Rodzice, którym trudno stawiać granice, często wierzą, że najważniejsze to wytłumaczyć dziecku wszystko – wychowują przez tłumaczenie, rozmowę, czyli w praktyce *ględzenie*. Nie wiedzą, że dzieci niewiele uczą się z tego, co do nich mówisz, trochę więcej z tego, co wobec nich robisz, ale najwięcej obserwując dorosłych i biorąc z nich przykład. Dlatego możesz tłumaczyć wciąż to samo, ale jeśli nie jesteś przykładem tego, o czym mówisz, nie tylko w relacji z dzieckiem, ale również z innymi dorosłymi (np. względem swojego partnera/partnerki), to dzieci będą robić to, co u was obserwują.
Nawet jeśli dziecko dokładnie wie, co powinno zrobić i nawet jeśli chce to zrobić, to jego podświadome emocje, niezaspokojone potrzeby lub zaobserwowane u rodziców wzorce wezmą górę. Ponieważ 95% naszych decyzji jest zawiadywane przez podświadomość, a tylko 5% przez to, czego świadomie chcemy.
Dorosłych też to dotyczy. Ile razy postanawiałaś, że gdy znowu znajdziesz się w jakiejś określonej trudnej sytuacji, to postąpisz jak należy – czyli tak, jak sobie postanowiłaś? A gdy przyszło co do czego, wyszło jak zwykle?
10. WALCZYMY Z POZOSTAŁYMI OPIEKUNAMI DZIECKA, ZAMIAST Z NIMI WSPÓŁRACOWAĆ
Rodzice, którym trudno stawiać granice, często nie potrafią również tworzyć spójnych ustaleń wychowawczych z innymi opiekunami dziecka. W efekcie nie działają jako zgrana drużyna, a atmosfera w domu przypomina raczej pole walki niż środowisko oparte na współpracy. Dopóki nie dogadamy się z drugim rodzicem lub innym dorosłym, z którym wspólnie wychowujemy dziecko, ten współrodzic lub współwychowawca będzie czuł się wykluczony, a takie poczucie braku przynależności prowadzi do złych emocji i sabotowania podejmowanych przez nas działań.
Najczęściej to mama dziecka jest osobą, która sięga po wiedzę o wychowaniu i rozwój rodzicielski. Wydaje nam się, że wiemy lepiej, bo jesteśmy bardziej wyedukowane, czy też mamy bardziej rozwinięty instynkt macierzyński. Powiem jednak otwarcie: choć może rzeczywiście masz rację, to twój partner również ma rację. Może twój partner, mama (babcia dziecka) lub inna bliska osoba nie zna specjalistycznych pojęć psychologicznych, ale ich intuicja i doświadczenie mogą dostarczyć cennych spostrzeżeń. Warto ich posłuchać, bo może dostrzegają coś, czego ty nie widzisz. Może ich propozycja nie jest idealna, ale Twoja też nie jest, ponieważ pozostali nie chcą na nią przystać, a więc to nie jest rozwiązanie wygrany-wygrany. Gdy wspólnie usiądziecie do „burzy mózgów” i uwzględnicie argumenty obu stron, możecie razem wypracować rozwiązanie „win-win” – takie, które sprawdzi się lepiej niż twoje pierwotne pomysły.
Dzięki temu nie tylko znajdziecie skuteczniejsze rozwiązanie, ale również zdobędziecie wsparcie partnera czy babci dziecka, ponieważ stworzony plan będzie waszą wspólną decyzją. Dzieci natomiast dostrzegą spójność między dorosłymi i będą mniej skłonne do testowania granic, ponieważ widzą, że decyzja opiekunów jest zgodna i jednoznaczna.
PODSUMOWANIE
Podsumowując, zdrowe granice to dar zarówno dla nas samych, jak i dla naszych dzieci, partnerów i wszystkich osób, z którymi przebywamy. Uczymy się wspierać siebie nawzajem, zaspokajać swoje potrzeby z szacunkiem i tworzyć relacje, w których każdy czuje się ważny.
Często słyszę od rodziców: „O rany! Jeszcze długa droga przede mną”.
Czuć w tym ciężkość, poczucie porażki i bezsilności!
Nie wchodź w to!
Nie patrz na to w ten sposób.
Odpuść sobie poczucie winy – działasz najlepiej jak możesz, a sam fakt, że czytasz ten artyuł już czyni się świadomym rodzicem, który małymi krokami chce wprowadzać zmiany, które rbią dużą robotę.
Małe kroki to klucz – to jedyna długofalowo skuteczna droga, która jest przyjemna, gdy pozwalasz sobie ją przejść w swoim tempie, zamiast biec w wyścigu z… No z kom? Z Twoim Wewnętrznym Krytykiem?
Jeśli chcesz nauczyć się, jak wprowadzać te zmiany w swojej rodzinie w prosty i przyjemny sposób – małymi, ale skutecznymi krokami – zapraszam Cię do kursu „Stań w swojej rodzicielskiej mocy i stawiaj zdrowo granice”.
W tym kursie pokażę Ci, jak tworzyć rozwiązania skrojone na miarę Twojej rodziny i związku oraz jak egzekwować je skutecznie i z sercem. Zobaczysz, jak wychodzić z roli Kopciuszka, Księżniczki czy Władczyni i stawać w swojej królewskiej mocy, a przy tym zapraszać do niej swoich bliskich, budując relacje oparte na szacunku, zaufaniu i miłości.
Coach szczęśliwych relacji
Monika Cywińska od kilkunastu lat towarzyszy ludziom w drodze do budowania szczęśliwych relacji – nie tylko w rodzinie czy związku, ale także w relacji z własnym ciałem, duszą i finansami. W swojej pracy łączy sprawdzone metody rozwojowe z autentycznym wsparciem, tworząc przestrzeń, w której zmiana staje się możliwa, a codzienne wyzwania zamieniają się w okazję do budowania bliskości i spokoju.
Monika nazywa siebie coachem szczęśliwych relacji, bo wierzy, że to, jak układają się nasze więzi z innymi, jest odzwierciedleniem tego, jak odnosimy się do różnych części swojej tożsamości. Uważa, że kiedy te wewnętrzne „persony” zostają pokochane i zintegrowane, życie staje się pełniejsze i bardziej autentyczne.
Swoją drogę rozpoczęła w 2011 roku jako lightworker, prowadząc zajęcia body & mind dla kobiet w ciąży i po porodzie oraz współtworząc wraz z ojcem program „OTO SZCZĘŚLIWI GENIUSZE”. Wkrótce poszła o krok dalej – w 2016 roku ukończyła kurs Coachingu Rodzicielskiego metodą CoachWise i rozpoczęła indywidualną pracę z rodzicami. Przełomem okazała się dla niej Pozytywna Dyscyplina – metoda praktyczna, konkretna i możliwa do zastosowania w codziennym życiu rodzinnym. To właśnie ona stała się fundamentem całej jej dalszej pracy.
Od tamtej pory Monika nieustannie poszerzała swoje kompetencje, szkoląc się m.in. z Totalnej Biologii, Soul Coachingu, hipnoterapii czy metody Access Bars. Wszystkie te narzędzia wniosły bogactwo do jej praktyki, jednak to Pozytywna Dyscyplina pozostaje szkieletem, który daje trwałe i widoczne efekty. Od 2018 roku Monika przeprowadziła 58 Kursów Rodzicielstwa z Pozytywną Dyscypliną, a uczestnicy podkreślają, że dzięki jej wsparciu naprawdę doświadczają zmiany.
Monika wyróżnia się połączeniem profesjonalizmu i bezpośredniości z głębokim zrozumieniem ludzkich emocji. Tworzy przestrzeń pełną ciepła i szczerości, w której można bezpiecznie przyjrzeć się swoim wyzwaniom i przekształcić je w drogę do lepszych relacji. Klienci często powtarzają jej jedno zdanie: „Wreszcie coś się zmienia!”.
Sama Monika mówi, że jej siłą jest talent do osiągania celów – ale takich, które przychodzą z lekkością i w zgodzie ze sobą. Sukces rozumie nie jako presję i zadyszkę, lecz jako naturalny efekt stawania się sobą w pełni. Jej misją jest przeprowadzanie innych przez ten proces, by odnajdywali spokój, współpracę i autentyczne spełnienie – w relacjach i w całym życiu.