Dlaczego zasada Chatham House Rule jest lepsza niż Vegas?
„Co wydarzyło się w Vegas, zostaje w Vegas” – kto nie zna tego sloganu? Ale kiedy chodzi o mój podcast, warsztaty, głębokie rozmowy i pracę z drugim człowiekiem – wybieram coś zupełnie innego. Zwłaszcza że bardziej kategoryczny zakaz mówienia co się usłyszało jest często fikcją. Przecież wszyscy mamy potrzebę dzielenia się dobrymi historiami.
Wybieram Chatham House Rule.
Bo tu nie chodzi o ukrywanie czy milczenie. O to, że nie możesz powiedzieć bliskim, gdzie byłeś i co robiłeś, bo masz coś do ukrycia. Przecież to tylko warsztaty jak zrobić podcas, a nie zdrada stanu. Tu chodzi o szacunek do drugiego człowieka. O przestrzeń, w której można być sobą – bez obawy, że to, co powiesz, zostanie wycięte z kontekstu, czy użyte przeciwko Tobie.
Co to jest Chatham House Rule?
Zasada ta mówi, że można mówić o tym, co się wydarzyło czy kto co powiedział, ale bez ujawniania tożsamości osób ani szczegółów, które mogłyby wskazać na konkretnego uczestnika. Dzięki temu można dzielić się wiedzą, inspiracją i refleksją – bez naruszania prywatności innych ludzi.
Zasada z Las Vegas jest fajna na wieczór panieński. Ale kiedy tworzysz przestrzeń do wzrostu, transformacji, do opowiedzenia swojego „dlaczego” albo gdy budujesz markę osobistą – potrzebujesz czegoś więcej.
Potrzebujesz bezpiecznego kręgu.
Takiego, gdzie można się podzielić wątpliwością, łzą, przełomem… i nie usłyszeć potem „a wiesz, co ona powiedziała na warsztatach? aAbo a wiesz, że ona ma takie i takie problemy”.
Chatham House Rule nie zakazuje dzielenia się inspiracją. Ona zaprasza do mądrego dzielenia się – z klasą i empatią. Bez wytykania palcami kto co powiedział, ale też bez tracenia mądrych lekcji.
Jednym z powodów, dla których założyłam mój podcast był żal, ze wiele mądrych rozmów dzieje się w kuchni pomiędzy 2 osobami i nikt tego potem nie posłucha. A przecież to złoto, które pomogłoby wielu osobom i coś co pomogło mi.
Jak to wygląda na moich warsztatach?
Podczas moich warsztatów – tworzymy atmosferę, gdzie można naprawdę zdjąć zbroję. Nie trzeba udawać, że się „wszystko ogarnia”. Można się przyznać do wątpliwości, opowiedzieć o swojej drodze, nawet jeśli jest kręta i nieidealna.
I właśnie dlatego obowiązuje zasada Chatham House Rule. Nie dlatego, że mamy coś do ukrycia. Ale dlatego, że mamy prawo do autentyczności bez lęku.
Podczas ostatniego, jedna z uczestniczek podzieliła się historią, która poruszyła całą grupę. To był ten moment, gdy w sali zapadła cisza. Taka dobra, pełna szacunku. Komuś poleciała łeżka. Ktoś inny przyznał, że właśnie w tej historii zobaczył… siebie.
Gdybyśmy działali na zasadzie „Vegas” – nikt poza tą salą nigdy by się o tym nie dowiedział. A szkoda.
A dzięki Chatham House Rule mogłam potem powiedzieć:
„Jedna z uczestniczek powiedziała kiedyś, że podcast to jej akt odwagi – bo przez lata była tłamszona i nie miała przestrzeni, by mówić własnym głosem.” Bez imienia. Bez szczegółów. Ale z pełnym szacunkiem do tej opowieści. I z inspiracją, która mogła pójść dalej w świat.
Oczywiście niedopuszczalne byłoby gdybym ujawniła kim była ta ekspertka i jaka dokładnie trauma spotkała czy kto ją dokładnie tłamsił.
Salon of Inspiration – przestrzeń inna niż wszystkie
Z tą zasadą rezonuje też miejsce, które regularnie odwiedzam – Salon of Inspiration. Ciekawe spotkania, głębokie rozmowy, zero small talku i zero udawania. Tu możesz posłuchać prawdziwego panelu, gdzie ludzie mają coś do powiedzenia i mówią o tym, co naprawdę ich porusza. I nikt nie wyniesie z tego spotkania Twojej historii jako plotki.
To właśnie tam po raz pierwszy doświadczyłam, jak wiele może się zadziać, kiedy uczestnicy mają pewność, że ich słowa nie będą powielane ani oceniane. Że mogą być słyszani, ale nie eksponowani.
Dlatego: Vegas zostawmy na imprezy
A rozwój? Rozwój niech ma swoją jakość.
Nie musi być efektowny. Ma być bezpieczny, głęboki i prawdziwy.
I właśnie dlatego – na moich warsztatach zawsze wygrywa zasada Chatham House.
A skąd ta nazwa?
Nazwa pochodzi od Chatham House, prestiżowego brytyjskiego think tanku założonego w 1920 roku w Londynie. Jego misją jest tworzenie przestrzeni do swobodnej wymiany myśli – nawet w kontrowersyjnych lub delikatnych tematach. Aby uczestnicy spotkań mogli wypowiadać się swobodnie i bez lęku przed konsekwencjami politycznymi czy medialnymi, wprowadzono właśnie tę zasadę.
Czyli: możesz wykorzystać te informacje i mówić o tym, co zostało powiedziane, ale nie o tym, kto to powiedział ani gdzie.
To bardzo szlachetna zasada, która świetnie się sprawdza dziś nie tylko w dyplomacji, ale też w warsztatach, mastermindach, kręgach, coachingu czy podcastach — wszędzie tam, gdzie wrażliwość i zaufanie mają znaczenie.