Dlaczego dziś będzie o bliskości, randkach i związkach? Osoby, które dobrze poradziły sobie z lockdownem i kryzysem, mają jedną wspólną cechę — postawiły na bliskość opartą o dotyk, bycie w fizycznym kontakcie z przyjaciółmi i dobre mechanizmy regulacji.
Bliskość – zwana górnolotnie miłością jest stanem zdrowym i naturalnym. Dotyk umożliwia nam rozwój i zachowanie dobrego zdrowia. Więc dlaczego tak mało bliskości w tym nowoczesnym świecie?
Jednocześnie związki są przykładem obszaru życia, gdzie nasza kultura nie działa w naszym interesie i gdzie powinniśmy być wdzięczni za to, że nie dostaliśmy tego, co nam się wydawało, że chcemy dostać.
Zwłaszcza kobietom wmawia się, że powinny mieć męża i realizować wyidealizowane wizje związku. Miałam już kiedyś męża i nie wydaje mi się, żebym wygrała życie z tego powodu.
W dzisiejszym odcinku będzie o tym jak kultura uderza w naszą potrzebę bliskości, o Książce o miłości Halber i Drendy, o 4 stylach przywiązania i o Deeper Dating.
Będę się też zastanawiać czy lektura poradnika może zmienić nasz styl wchodzenia w relacje oraz nad tym, kto zna scenariusz życia oprócz Berlusconiego.
Skąd pomysł na ten odcinek?
Nie wiem, czy wiecie, ale jak 2 lata temu pierwszy raz zaczęłam męczyć wszystkich, że chcę nagrywać podcast, to rozważałam przez chwilę podcast o randkowaniu. Inspiracją był podcast „Girls gotta eat”, który założyła amerykańska blogerka kulinarna, mająca akurat kryzys zajmowania się jedzeniem na poziomie meta. Zaczęła spotykać się z koleżanką raz w tygodniu, żeby obgadywać randki, na których były.
Teraz oczywiście jest fast forward, 2 lata później. Dalej nie zostałam Okuniewską.
Szczerze mówiąc, do dziś nie jestem na to gotowa. Gdybym nagrała odcinek o moich randkach, to musiałbym potem uciec na Teneryfę.
Ale nie mówię całkiem nie, bo na prynukowej imprezie wspominanej na początku, poznałam dziewczynę, która rzuciła wszystko i wyjechała na Teneryfę. Co sobie bardzo chwali. No, zobaczymy.
Od świętego Mikołaja dostałam Książkę o miłości autorstwa Małgorzaty Halber i Olgi Drendy. Panią Drendę znałam wcześniej jako lekko neurotypową koneserkę zapomnianych artefaktów PRL-u i jej dzieciństwa, które pokrywa się w latach z moim dzieciństwem, oraz autorkę zdjęć, gdzie Społem w Mławie, wygląda jak wymarzony kierunek wakacyjny.
Bardzo bliskie są mi więc te wszystkie nawiązania do „Czarodziejki z księżyca” i w ogóle proust pany.
Bardzo się cieszę, że fajne osoby zaczynają zabierać głos na ważne tematy. To jedna z rzeczy, które właśnie zmieniają się na naszych oczach. Jeszcze trochę i może te niefajne wreszcie się zamkną.
Książka o miłości to taki esej w dialogu. Łączy osobiste historie autorek, memy z netu, błyskotliwe cytaty literackie, które pomagają pokrzepić się literaturą, gdy mamy zryte życie, ale też docudrama, jak żyją prawdziwi ludzie oraz poszukiwania tych mitycznych – normalnych ludzi.
Nawet jeśli już się coś przeczytało na temat relacji, to na podstawie lektury poradnika nie da się przeprogramować całej struktury swojego reagowania i postępowania. Bo to nie rozum, który czytał ten poradnik, podejmuje decyzje, tylko nasze bebechy, feromony i traumy.
Jesteśmy pierwszym pokoleniem kobiet uwolnionym od pragmatycznego podejścia do związków, nawet jeśli znamy jeszcze kogoś, kto jest w swoim związku ze względu na kredyt we frankach. Jednocześnie, wcale nie jesteśmy bardziej szczęśliwi jako ludzie. Osób samotnych i rozwodów jest coraz więcej. Niby potrafimy się umówić na opcje, które są fair dla wszystkich, ale ludzie i tak zdradzają i oszukują. Albo mają spektrum niewierności, jak to się teraz ładnie mówi. Nikt nie wie, jak zbudować relację opartą na bliskości, a jednocześnie każdy tej bliskości potrzebuje. Możemy to interpretować jak chcemy – zniechęcić się lub przyjąć jako zachętę. Ponieważ tę książkę napisały dwie panie, to po głębokiej obserwacji następuje mem albo cytacik z Mao typu: zapanował całkowity chaos, więc warunki są doskonałe.
Nie ma co się spinać. Pecha można mieć i w Internecie i w Ciechocinku, ale może właśnie tym razem się uda.
Książka o miłości pokazuje współczesny paradoks, że w tej kulturze niby możemy wszystko, ale ta sama kultura uderza w naszą potrzebę bliskości, fundując nam ośmieszające bliskość memy i mądrości pokroju: mężczyźni są z Marsa, a kobiety ze Snikersa, i że każdy powinna żyć w wolnym związku poliamorycznym i być ponad drobnomieszczańskie schematy. Jednocześnie Internet spowodował wysyp relacji niebędących relacjami. Zostajemy więc z poczuciem niezasługiwania na związek i pamięcią podręczną pełną byłych partnerów. Z samotnością w tłumie i małymi samotnościami jak u Rolanda Barthesa. Zostajemy z mglistym poczuciem, że jest jakiś tajemniczy scenariusz „umienia w ludzi”, czyli kodów relacji społecznych, które znają te wszystkie szczęśliwe osoby na Instagramie, ale my nie mamy o nich pojęcia.
Jest taka scena w filmie Sorrentino o Berlusconim, że Berlusconi dla zabawy dzwoni do obcej kobiety, żeby sprzedać jej wszystko jedno co. Oczywiście udaje mu się, bo zna scenariusz życia. Nie ma to żadnego związku z jego osobistymi właściwościami. Tak jak umiejętność bycia w związku ma się nijak do bycia fajnym, pięknym, inteligentnym czy zabawnym.
Dobrze czyta się książkę osób, które same zastanawiały się jak to jest, że inni normalni ludzie są w szczęśliwych związkach, a one nie.
Kolejny mit, za który się biorą autorki, jest taki, że dopóki nie pokochasz siebie, nie będziesz mógł pokochać nikogo innego. To oczywista bzdura, bo miłości uczymy się kochając. Jeśli nigdy tego nie poczuliśmy, nie wiemy jak samemu stać się obiektem swojej miłości. Uzdrowienie przychodzi przecież w relacjach z innymi ludźmi, z przyjaciółmi, dla których jesteśmy ważni, z rodziną, z którą udało nam się pogodzić, ze zwierzakami.
Pierwszym krokiem jest zastanawianie się, co to właściwie znaczy pokochać siebie, dopiero krok 33 ⅓ sprawia, że sami stajemy się źródłem miłości i rzygamy tęczą.
Halber i Drenda radzą, żeby wszystkie potencjalne punkty zapalne przedyskutować możliwie szybko. Każdy ma przecież jakieś czerwone flagi i obszary, które mącą rozum i budzą lęk. Ale zakochanie to widzenie osoby w całości – z jej duchowością i osobowością. Czy jak to tam było u Victora Frankla.
Jeśli mielibyście przeczytać tylko jeden poradnik o związkach, to niech będzie to Partnerstwo bliskości. Jak teoria więzi pomoże ci stworzyć szczęśliwy związek, napisaną przez Rachel Heller i Amira Levine. Nie jest to typowa książka, która mówi, że wpływ na Twoje obecne związki miały relacje z rodzicami. Na pewno jednak tłumaczy, dlaczego tak trudno jest nam się dobrze dobrać w pary z odpowiednimi osobami.
Uwaga spoiler! Kluczem mają być style przywiązania
Niektórzy po prostu nie pasują do siebie i nie ma opcji, żeby im się to udało, nawet jeśli jest super chemia. Oczywiście, jeśli chcemy być w związku, bo jak chcemy po prostu pójść na spacer z miłą osobą to luz.
Mamy 4 style przywiązania: styl bezpieczny, unikający, lękowo-ambiwalentny i zdezorientowany.
Tutaj na białym koniu wjeżdża fakt, że tłumacz to bardzo ważny zawód, bo z polskimi nazwami tych stylów jest straszny burdel, co zawdzięczamy chyba polskiemu tłumaczeniu. Pozdrawiam Wydawnictwo Feeria, gdzie styl zdezorganizowany, który ma jakiś margines społeczeństwa (w sensie, że trzeba być z domu dziecka lub mieć jakąś mega traumę, żeby zarobić ten styl), nazwany jest lękowo-unikającym, przez co myli się ze stylem lękowym, który jeszcze czasami nazywa lękowo-ambiwalentnym.
Przez kiepskie tłumaczenie jest jeszcze grupa zupełnie normalnych osób, których wcale nie wychowały wilki (czy jak tam było u Okuniewskiej), którym się wydaje, że mają styl zdezorganizowany, bo mają na ogół lękowy czy unikający, ale z jakimś małym elementem tego drugiego. No więc nie mają. Pomieszanie z poplątaniem. Ale po kolei.
Jeśli w relacji czujesz się dobrze, nie sabotujesz jej, ani się niepotrzebnie nie napinasz, po prostu żyjesz swoim życiem, którego częścią jest bycie z drugą osobą – to masz styl bezpieczny. Taka osoba nie stosuje gierek i w naturalny sposób okazuje uczucia.
Połowa ludzi na świecie ma właśnie ten styl, chociaż może wydawać się, że zdecydowanie mniej, bo te osoby nie świecą się na portalach randkowych. Zwyczajnie znajdują sobie miłą osobę i z nią są. Wszystkie i wszyscy jesteśmy idiotami i „dajemy się robić”, ale ci bezpieczni potrafią powiedzieć „hola hola zły człowieku”, kiedy widzą, że ktoś ich robi i wiedzą, że takie zachowanie źle świadczy o tej osobie, zamiast szukać winy w sobie.
Najczęstszą grupą osób na portalach randkowych są osoby ze stylem przywiązania poza bezpiecznym, bo to one częściej muszą szukać nowego partnera, po tym jak z tym poprzednim nie wyszło albo się nim znudziły.
To właśnie druga połowa społeczeństwa. Styl poza bezpieczny może być unikający, lękowy albo zdezorientowany, ale jakbyście mieli ten trzeci to wasz psychiatra i kurator już by wam o tym powiedzieli.
Styl unikający, jak sama nazwa wskazuje, ceni sobie niezależność i jest samotnym wędrowcem, więc tworzy dystans emocjonalny i fizyczny. Ma poczucie, że musi być ostrożny. Po prostu musi się wycofać, kiedy jest za blisko, bo go to stresuje. Można sobie wyobrażać, że to taki zimny drań, ale tak naprawdę, bardzo boi się wykorzystania przez partnera i ma nierealistyczne oczekiwania na temat tego, jak ma wyglądać związek. Zwykle taka osoba spędza nadspodziewanie dużo czasu na portalach randkowych. Dużo więcej niż wskazywałoby to, że niby jej nie zależy na związkach.
Osoba unikająca też często posiada mitycznego lub mityczną ex, przez którego realnie cierpi, zamiast wyczyścić pamięć podręczną i iść dalej. Taka osoba często okazuje Ci lekceważenie, kiedy jesteście razem, ale kiedy już nie jesteście ze sobą nagle zaczyna „gonić króliczka”. Właśnie tak zostaje się tą jego mityczną eks.
Styl lękowy natomiast dużo myśli o swoich randkach i pragnie dużo bliskości, a jednocześnie boi się potencjalnego odrzucenia. Nie jest bogiem komunikacji i stosuje różne gierki. Pozwala drugiej osobie nadawać ton relacji, ale też potrafi się zawinąć i zerwać dobrze zapowiadającą się relację z najbardziej błahego powodu, ponieważ łatwo bierze do siebie wszystko, co dzieje się w związku.
Wydaje się to dość skomplikowane, ale książka łopatologicznie tłumaczy, po czym poznać jaki kto ma styl przywiązania. Jeśli ktoś szuka bliskości to jest zdecydowanie bezpieczny, a lękowy, jeśli do tego dużo myśli o związku i boi się odrzucenia. Jeśli unika bliskości to jest unikowy.
Partnerstwo bliskości to książka zmieniająca życie i krótki kurs przygotowujący do randek dla osoby o każdym z typów przywiązania. Kluczem ma być bycie sobą i dobra komunikacja oraz rozpoznawanie osób unikających i zdezorganizowanych oraz rezygnowanie z relacji z nimi na wczesnym etapie.
Zwłaszcza osoba lękowa nie ma żadnych szans na udany romans z osobą unikającą, więc najlepiej od razu dać sobie spokój. Przecież połowa ludzkości ma styl bezpieczny. Tego kwiata jest pół świata. Albo jak mawiała moja babcia – śmierć i żona na drodze rozkraczona.
Wystarczy oczekiwać, że będzie się traktowanym przez drugą osobę z szacunkiem, godnością i miłością. Problem polega na tym, że osoby, które przyzwyczaiły się do emocjonalnego rollercoastera nie dają szansy osobom o bezpiecznym stylu przywiązania, bo to dla nich nudy na pudy.
Autorzy rozprawiają się również ze stereotypami. Wcale nie jest tak, że większość potencjalnych partnerów jest popaprana. Podobnie nie jest wcale tak, że styl unikający jest zarezerwowany dla mężczyzn, a lękowy dla kobiet. Ani, że osoby unikające nie stresują się swoimi relacjami, bo się stresują, tylko nie dają tego po sobie poznać. Można też mieć bezpieczne zachowania wobec kobiet, ale poza bezpieczne wobec mężczyzn.
Bardzo podobało mi się też pokazanie, że style są częściowo płynne i mogą być aktywowane przez zachowania partnera. Osoba lękowa w związku z bezpieczną uczy się podnosić swoje poczucie bezpieczeństwa i bycia kochanym, a w związku z unikającą wkręca się w nieskuteczną komunikację i zachowania protestacyjne. Możemy nauczyć się bycia uważnym na rzeczy, które robimy z przyzwyczajenia, a które denerwują naszego partnera i po prostu przestać je robić.
Niestety działa to też w drugą stronę, bo osoba bezpieczna w związku z poza bezpieczną może nabrać złych nawyków.
Cenne jest też pokazanie, że nie należy się martwić, że się nie ma stylu bezpiecznego. Taka osoba we wczesnej fazie rozwoju była objęta uwagą obiektów znaczących i nie boi się o utratę bliskich osób. Ale style poza bezpieczne też mają sens, jeśli żyjemy w ciekawych czasach. A jakie niby czasy mamy teraz?
Jeśli miałabym polecić coś jeszcze, to koniecznie Deeper Dating. Deeper Dating to książka i podcast po angielsku, który nagrywa psychoterapeuta Ken Page. Książka jest genialna. Ma tylko jedną wadę – należy zrobić ćwiczenia, a nie tylko sobie poczytać czy posłuchać. I to zrobić je razem z drugą osobą, która zechce zostać naszym learning partnerem.
Wiem, sama mam tendencję do opuszczania ćwiczeń w poradnikach, ale tym razem, bez tego ani rusz.
Deeper Dating zaczyna się podobnie jak książka o stylach przywiązania. Nie każda osoba, z którą mamy chemię, jest dla nas dobrym partnerem. Są osoby bezpieczne, miłe, hojne emocjonalnie i inspirujące, które mogą być dla nas, nawet jeśli nie miękną nam kolana na pierwszy widok. I są tak zwane „deprywajszony”, czyli osoby, które bardzo nam się podobają, ale są unikające, uzależnione albo przy których nie możemy być sobą. Ken Page zachęca, żeby być autentycznym, odważnym i zastanowić się jak samemu uciekamy przed bliskością i czy aby na pewno nie jesteśmy czarnymi charakterami dla osób, z którymi flirtujemy. Oraz co możemy robić lepiej.
Zaczynamy od tego, żeby zastanowić się jakie są nasze core gifts, czyli co możemy zaoferować wchodząc w bliskie relacje.
Ja akurat, mam magiczny świat wewnętrzny, jestem kobieca, troskliwa i wyrozumiała. Osoba, z którą będzie nam dobrze musi doceniać te nasze dary. Potem zastanawiamy się kogo szukamy, jakie powinien mieć cechy, a co jest dla nas nie do przyjęcia.
Kolejny krok może być trudny, bo trzeba chodzić na bardzo wiele randek, żeby ćwiczyć te nowe umiejętności.
Relacje międzyludzkie to dla mnie bardzo ważny temat. Nie tylko randki, ale też relacja z bliską przyjaciółką, relacja z rodziną, która na pewno jest bliższa niż kiedyś, ale ciągle nie idealna. To efekt cech, które mam w top 5 talentów gallupa. Taki urok lękowego stylu przywiązania i zbyt wielu przeczytanych książek o miłości.
Powinnam być jak Piotr Bucki. Ten szkoleniowiec zawsze na początku roztacza wizję tego, o czym zaraz opowie w taki sposób, że czeka się gryząc paznokcie. Pierwszy raz na szkoleniu Piotra Buckiego byłam na warsztatach świątecznych Microsoftu dla influencerów. Nie mam pojęcia co dokładnie tam robiłam, prawdopodobnie poszłam, bo był DJ i catering. Ostatnio słuchałam jego prelekcji o tym, dlaczego ufamy szarlatanom.
We wstępie pan Bucki zapowiedział, że „pozamiata”, że jest „popsuj zabawą”, który powie zaraz jak jest i obnaży twórców internetowych oraz wszystkie skandale influencerskie. A trochę tych skandali w tym roku się naskładało. Nawet takim osobom jak ja, które żyją pod kamieniem i nie mają telewizora coś tam obiło się o uszy. Czy tak było w prezentacji? Jak się domyślacie – nie. Totalne rozczarowanie.
Dlatego ja wolę powiedzieć mniej, ale obiecuję, że jeśli napiszecie mi wiadomość prywatną o waszych doświadczeniach i odczuciach po tym odcinku, to na pewno odpiszę. Bliskość jest przecież jedną z tych pozytywnych emocji, które można przekazywać głosem np. poprzez podcast.
Tylko kochankowie przeżyją, a wszystko czego pragniemy, odnaleźć można w byciu przydatnym innym ludziom.
Linki:
Książka Partnerstwo bliskości